rozmowa duchowa z księdzem

Warto iść do księdza i szczerze o tym porozmawiać: brak odpowiednich kandydatów na chrzestnego nie jest przecież winą ani dziecka, ani jego rodziców. Pamiętaj, że brak chrzestnych nie jest przeszkodą dla udzielenia sakramentu chrztu. A może podczas rozmowy z księdzem okaże się, że nie zauważamy jakichś możliwości.
- Kiedy sędzia rozmawiał z księdzem robakiem wyznał on że nazywa się Jacek Soplica. Witali się rzewnie z bratem i płakali tego spotkania. - Tadeusz rozmawiał z sędzią o pojedynku. Ponieważ na Litwie jest zakazany, musi jechać na granice księstwa. Możliwe iż przejdzie tam do polskiego wojska.
Wystarczył mi śpiwór, plecak i rzeczy osobiste Kleryk Grzegorz Ptak, który od 14 lutego jest w naszej parafii na praktyce, pochodzi z parafii św. Wawrzyńca w Głuchołazach. Na co dzień możemy go spotkać w zakrystii, nad którą sprawuje pieczę w zastępstwie siostry Emanueli. Ponadto w ramach praktyki przewodniczy nabożeństwom powołaniowym, teraz majowym, kilkakrotnie prowadził spotkania z młodzieżą przygotowującą się do przyjęcia sakramentu bierzmowania, a także z dziećmi pierwszokomunijnymi. Boży Grób i Ciemnica, które w tym roku stanęły w naszym kościele, to jego projekt, który zrealizował wraz z grupą młodzieży. Od Wielkanocny zajmuje się również układaniem kwiatów stojących przy ołtarzu. Wśród jego pasji jest miejsce dla kolarstwa wyczynowo-górskiego, dla katechetyki, jak i dla teologii ikony. Kleryk Grzegorz na praktyce w naszej parafii będzie do końca czerwca, a dziś opowiada nam o odczytywaniu powołania, swoim życiu przed seminarium i o tym, za co polubił naszą wspólnotę. Na początek proszę byś cofnął się pamięcią do czasu, kiedy pojawiły się pierwsze myśli o wyborze kapłańskiej drogi. Jak dawno temu to było? Już jako dziecko chciałem być zakonnikiem. Wtedy w Głuchołazach byli księża marianie czyli właśnie zakonnicy. Co więcej często miałem okazję jeździć na wycieczki szkolne do różnych sanktuariów: do Wambierzyc, na Górę św. Anny, na Jasną Górę. I zawsze jak spotykałem zakonników, widziałem ich kaplice, pomieszczenia klasztorne czy korytarze, to podobało mi się to. Bracia i ojcowie zakonni po prostu imponowali mi. Myślałem sobie, że mógłbym żyć tak, jak oni żyją. Jednak nie jesteś w seminarium zakonnym, a diecezjalnym… Zgadza się. Ale może po kolei. Pochodzę z miejscowości podgórskiej, w dzieciństwie, gdy spacerowałem po lasach, często rozmawiałem sobie z Panem Bogiem. Tak po swojemu, bardzo otwarcie. To było dla mnie ważne. W wieku 6 czy 7 lat zapisałem się do ministrantury. Z mojego osiedla wszyscy chłopcy byli wtedy ministrantami, więc całym podwórkiem chodziliśmy na zbiórki, a kiedy po kilku latach księży marianów zastąpili księża diecezjalni, wraz z kolegami z ministrantury zrezygnowałem. Mówiło się, że po zmianie, nie będzie już tak fajnie. Później wróciłeś do bycia ministrantem? Dużo, dużo później, ale wcześniej postawiłem na harcerstwo, w które zaangażowałem się mając 13 lat. Od 15. roku życia byłem drużynowym. Z czasem miałem już spore doświadczenie jako wychowawca, zostałem też najmłodszym w Polsce komendantem hufca. Więcej… Nie wymądrzajmy się, ale cierpliwie słuchajmy Opole, 8 lutego 2012 roku Ks. Marcin Kulisz, który jest w naszej parafii od półtora roku, pełni posługę kapelana w szpitalu przy ul. Wodociągowej czyli w Wojewódzkim Specjalistycznym Zespole Neuropsychiatryczny im. św. Jadwigi. Na co dzień towarzyszy pacjentom w ich lękach i nadziejach, a nam opowiada o swoich zadaniach, ale też o tym, jak stanąć wobec choroby bliskiej osoby, jaką wartość niesie cierpienie, i jak ważne są współczucie, obecność i służba. Jak często chodzi Ksiądz do szpitala? Umowa zawarta między księdzem biskupem a dyrektorem szpitala obejmuje trzy obecności w ciągu tygodnia. Odprawiam wtedy Mszę św. w kaplicy, obecnie remontowanej, a także odwiedzam chorych na wszystkich oddziałach oprócz dziecięcego. Z własnej inicjatywy przychodzę do szpitala również w pozostałe dni tygodnia. Będąc tam codziennie, udzielam sakramentu pojednania, namaszczenia chorych i Komunii św., a także słucham i odpowiadam na pytania. Dlaczego zdecydował się Ksiądz na codzienne wizyty? Wynika to z wyczucia potrzeby obecności kapłana, szczególnie na oddziałach psychiatrycznych. Wśród tych pacjentów spotkałem się z potrzebą większego kontaktu, nie tylko formalnego, z księdzem, który często staje się dla nich jedynym łącznikiem z światem zewnętrznym. Rozmowa z kapłanem, pewien rytuał spotkań wprowadza tym ludziom pokój w serca, leczy duszę. Specjalnie postanowiłem być w szpitalu codziennie o stałej godzinie, zawsze o by łatwiej było im to zapamiętać. Na zakończenie każdego spotkania przypominam, kiedy przyjdę ponownie. Gdybym mówił im, że będę za dwa, trzy dni, to by nie pamiętali. A tak mówię, że będę jutro. Pacjenci już się tego nauczyli i przed moim przyjściem przygotowują się na przyjęcie Komunii św. Ważne podkreślenia jest, że przyjmowanie Komunii św. na wielu z nich wpływa kojąco i uspokajająco, podtrzymuje ich, jest integralną częścią procesu leczenia. Oczywiście nie dla wszystkich, ale naprawdę dla wielu. A uczestnictwo w Mszy św. i sakrament pokuty? W przypadku pacjentów oddziałów psychiatrycznych w posłudze sakramentu pokuty częściej niż z grzechem mam do czynienia z ludzką tragedią. Natomiast jeśli chodzi o uczestnictwo w Mszy św., to pójść do kaplicy na Eucharystię mogą tylko te osoby, które mają IV grupę. Jest to zaledwie kilka osób. Pozostali nie mają prawa wychodzić poza swój oddział. Więcej… Opalajmy się w promieniach Bożego Miłosierdzia Opole, 7 września 2011 roku W naszej parafii, a dokładniej w kaplicy Świętej Rodziny od poniedziałku do soboty w godzinach od do trwa wystawienie Najświętszego Sakramentu. O tym, czym jest adoracja, dlaczego warto przychodzić do kaplicy całodziennej adoracji i w jakim celu wyłożona jest Księga Miłosierdzia Bożego rozmawiamy z ks. Zygmuntem Nagelem. Mamy w parafii kaplicę adoracji. Adorować – to znaczy co robić?Czasami ludziom wydaje się, że modląc się przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie trzeba cały czas coś mówić, czy sięgać do kolejnej litanii. Tymczasem adorować to trwać przed Bogiem, bez zbędnych słów, bez jakiejkolwiek aktywności z naszej strony. Adorowanie nie polega ani na dialogu ani na monologu, gdyż jest takim stanem, w którym człowiek zaczyna wyłączać siebie z rytmu komunikacji i zaczyna bardziej trwać przed Panem Bogiem jak Maria, która – jak mówi Pan Jezus – wybrała najlepszą cząstkę. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że aby coś zarobić trzeba wykonać pracę – stąd recytowanie różnych modlitw, zapominamy jednak, że łaska Boża jest darmowa i bezinteresowna. Spotkałem się z takim określeniem adoracji, s. Briege, która traktuje adorację jako opalanie się w promieniach Bożego Miłosierdzia. Chodzi o to by usiąść, uklęknąć bezczynnie, tak samo jak małe dziecko, które w wózku wwożone jest do kaplicy przez babcię czy mamę. Ono jest zdane na łaskę, na Boże miłosierdzie, a przecież nic nie robi. Wchodząc na chwilę do kaplicy w drodze z pracy czy szkoły chyba nie sposób wyłączyć myślenia o codziennych sprawach?Prawdą jest, że do naszych myśli dobijają się różne problemy, zmartwienia. Jeśli nie wpuścimy ich na adorację na samym początku, to skutecznie rozwalą nam całą modlitwą. Dlatego musimy stać się dla tych myśli takim przedpokojem, przez który mogą one swobodnie przebiegać na oczach Jezusa, któremu ostatecznie wszystkie te myśli oddamy. Po pewnym czasie nastąpi taki moment, że opuszczą nasze serce i umysł, wtedy rozpocznie się modlitwa adoracyjna. Oczywiście wytłumienie nie jest możliwe w kilka minut, dlatego osoby, które wchodzą do kaplicy na chwilę, tak naprawdę przychodzą bardziej w odwiedziny do Pana Jezusa, niż na adorację. Przychodzą również prosić w intencjach swoich i drugiego człowieka, starając się – tak jak Jezus – ogarnąć modlitwą wszystkich, pośród których żyjemy. Jeśli ktoś przychodzi modlić się przed samym Panem Bogiem w danej intencji przez dłuższy czas, może wyprosić bardzo dużo łask, łącznie z darem szeroko rozumianego uzdrowienia własnego, bądź bliskiej osoby. Warto wspomnieć, że dla Jezusa wytrwała i wierna modlitwa jest dowodem naszej wiary, dlatego nie wstydźmy się być natrętnymi w swoich oczekiwaniach. Małe dzieci dużo „wyłudzają” od rodziców właśnie przez natręctwo. Jezus wzywa nas do takiego natręctwa duchowego, kiedy mówi: „Proście, a będzie wam dane”, dlatego warto „niepokoić” Jezusa w kaplicy adoracji, co ostatecznie wyjdzie nam na pożytek, a przede wszystkim naszym bliskim. Więcej…
\n\nrozmowa duchowa z księdzem
Rozmowa z księdzem arcybiskupem Józefem Życińskim. Przypomniała mi się rozmowa z ubowcem, że odpowiedziałbym "nie", ale też to, o co w dniu święceń prosiłem: "Panie Boże, nie za
Fot. Archiwum ks. Piotra KotaWiele osób przykłada do Kościoła katolickiego kryteria korporacyjne. W takiej rzeczywistości liczy się efektywność i wskaźniki ekonomiczne, które nie znoszą jakichkolwiek deficytów. Tymczasem w Kościele wiele rzeczywistości jest nieekonomicznych, a zyski są niewidoczne, bo należą do sfery duchowej – mówi w wywiadzie dla KAI ks. dr Piotr Kot, przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych. W rozmowie porusza kwestię konsolidacji seminariów diecezjalnych oraz wyzwań związanych z formacją kandydatów do kapłaństwa i kryzysem Kasper (KAI): Księże Rektorze, przerwa wakacyjna to być może najlepszy moment na rozmowę o sytuacji w wyższych seminariach duchownych. Zacznijmy od liczb: ilu kleryków podejmuje formację łącznie i na poszczególnych rocznikach?Ks. dr Piotr Kot: – Aktualnie mamy w Polsce ok. 2 tysiące kleryków w seminariach diecezjalnych i zakonnych. Ale dokładniejszymi danymi będziemy dysponowali w październiku po rozpoczęciu nowego roku Niedawno media obiegły informacje o łączeniu kilku diecezjalnych seminariów duchownych i przeniesieniu nauki kleryków. Klerycy ze Świdnicy i Legnicy od nowego roku akademickiego podejmą formację w seminarium we Wrocławiu. Podobnie alumni z Bydgoszczy będą kontynuować formację w Poznaniu wraz z klerykami z Kalisza.– To prawda. W najbliższych miesiącach kilku biskupów diecezjalnych oraz przełożonych zakonnych będzie musiało podjąć decyzje związane z reorganizacją dalszej formacji kandydatów do kapłaństwa. Trzeba jednak zaznaczyć, że to nie oznacza likwidacji seminariów duchownych. W nowym projekcie wychowawczym, czyli tzw. „Ratio”, które Stolica Apostolska ogłosiła w 2016 roku, przygotowanie kandydatów do święceń przebiega na czterech etapach. Pierwszy z nich, czyli etap propedeutyczny, a także ostatni – etap pastoralny, powinny być wyodrębnione. Etap propedeutyczny można zorganizować w ośrodku międzydiecezjalnym, natomiast etap pastoralny powinien być przeżywany w macierzystej diecezji. To stwarza konieczność utrzymania pewnych struktur formacyjnych, żeby sprostać wymaganiom Dykasterii ds. Jakie są powody łączenia seminariów?– Zasadniczym powodem jest zmniejszająca się liczba kleryków. W niektórych obszarach formacji nie do zastąpienia są procesy zachodzące w grupie rówieśniczej, a szczególnie te, które mogą zaistnieć we wspólnocie w 2020 roku Kongregacja ds. Edukacji Katolickiej ogłosiła instrukcję o kształceniu intelektualnym w seminariach, w której znajduje się zapis dotyczący odpowiedniej liczby studentów stałych w tzw. instytucjach studiów wyższych. Kongregacji zależy na tym, żeby zapewnić wysoki poziom studiów filozoficznych i teologicznych. W tym obszarze potrzeba również stworzenia odpowiedniego forum sprzyjającego wymianie myśli oraz dzielenia się własnymi zasobami i uzdolnieniami. Nowe instytuty trzeba powołać i afiliować już w najbliższym czasie, a to stawia nas wobec nowych wyzwań Taka konsolidacja seminariów nie jest wcale procesem nowym w Kościele w Polsce. Studia w Krakowie odbywają wspólnie klerycy archidiecezji krakowskiej i diecezji bielsko-żywieckiej, w Częstochowie klerycy archidiecezji częstochowskiej i diecezji sosnowieckiej, a w Opolu – z diecezji opolskiej i gliwickiej, a od kilku lat klerycy z Kalisza są w seminarium poznańskim.– Tak, to prawda. W Kościele jesteśmy przyzwyczajeni do stałości i niezmienności. Mamy dogmaty, których nie można zmieniać. Ale są też w Kościele elementy zmienne. Żywy organizm wspólnoty pobudzany Duchem Jezusa odpowiada na wyzwania czasu, znajdując nowe sposoby, także strukturalne, wypełniania swej niezmiennej misji. Decydują o tym czynniki kulturowe, społeczne, a czasami także polityczne. Kościół ma to do siebie, że egzystuje w świecie widzialnym, choć czerpie życie ze świata nadprzyrodzonego. W ciągu wieków wielokrotnie zmieniały się modele formacji do Sprawa jest pewnie dla Księdza Rektora trudna, tym bardziej, że dojdzie do włączenia kleryków z diecezji legnickiej do seminarium wrocławskiego…– W jednym z wywiadów, chyba dwa lata temu, mówiłem o tym, że nie jestem zwolennikiem szybkiego łączenia seminariów. W wychowaniu do kapłaństwa bardzo ważne jest budowanie dojrzałej więzi kleryków ze swoim biskupem oraz z lokalnym Kościołem. Ponadto seminarium duchowne spełnia ważną rolę wobec osób rozeznających powołanie do kapłaństwa. W ubiegłym roku biskupi z Legnicy i Świdnicy zdecydowali się na utworzenie wspólnego ośrodka propedeutycznego. Trudno byłoby teraz rozwiązywać wspólnotę, którą zbudowano w ciągu tych kilku miesięcy. W związku z tym w metropolii podjęto decyzję, żeby nie tylko skonsolidować pierwsze roczniki, ale także starsze. Trzeba bowiem pamiętać, że w przyszłości klerycy będą ze sobą współpracowali w duszpasterstwie. Musimy zatem dołożyć starań, żeby poznali się już na etapie W medialnym opisie całego zjawiska używa się terminu „likwidacja”, który nie jest chyba do końca prawdziwy?– To jest język sensacji. Jak już wspomniałem, bardziej odpowiednie byłoby mówienie o koniecznym przekształceniu seminariów. Musimy, między innymi, zmienić strukturę procesu przygotowawczego i pastoralnego. Na Dolnym Śląsku został powołany ośrodek propedeutyczny w Świdnicy dla całej metropolii wrocławskiej, a następne dwa etapy formacji będą się odbywały we Wrocławiu. Ostatni etap, pastoralny, jest ukierunkowany na diecezję macierzystą, w której będzie posługiwał kandydat do Jaki los czeka same gmachy seminaryjne? Jak będą utrzymywane i na co przeznaczane?– To zależy od potrzeb diecezji i zakonów. Osobiście widzę dużą szansę na to, żeby seminaria nadal spełniały swoją rolę, tyle że teraz w odniesieniu do innej grupy wiernych. Samo słowo „seminarium” wiele wyjaśnia, ponieważ jest związane z zasiewem i wzrostem. Zasiewa się słowo Boże, żeby wyrastało z niego nowe życie. Dotychczas w centrum uwagi byli kandydaci do kapłaństwa. Teraz będą osoby świeckie i naszym domu diecezjalnym ten proces dzieje się już od dłuższego czasu. Od samego początku odbywa się w nim formacja stała prezbiterów i osób konsekrowanych. Ale też od wielu lat z możliwości naszego domu korzystają różne grupy. Sztandarowym projektem są rekolekcje Triduum Paschalnego, w których biorą udział całe rodziny. Każdego roku 80-100 osób przeżywa wspólnie Paschę Chrystusa. Ponadto organizujemy rekolekcje, kursy, obozy powołaniowe i szkolenia. Bardzo dobrze funkcjonuje Akademia Myśli Chrześcijańskiej i Diecezjalna Szkoła Liturgii. Od dłuższego już czasu z jednej części budynku korzysta Instytut Muzyki Kościelnej, który kształci muzyków kościelnych. Tam też odbywają się regularne próby chóru diecezjalnego. W naszym domu funkcjonuje też Poradnia Rodzinna. Teraz tę ofertę będziemy mogli poszerzyć. Z taką myślą biskup Andrzej Siemieniewski kilka miesięcy temu powołał do istnienia w budynku diecezjalnym „Dom Słowa”.KAI: W jaki sposób będzie przebiegał proces konsolidacji w przypadku seminariów zakonnych? Tu raczej o łączeniu nie może być mowy?– To prawda. Trzeba dobrze rozumieć czym są zakony i zgromadzenia. Zasadniczo są to wspólnoty ukierunkowane na przeżywanie miłości chrześcijańskiej w duchu rad ewangelicznych ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Św. Jan w Pierwszym Liście pisze, że nikt nie może powiedzieć, że kocha Boga, którego nie widzi, jeśli nie potrafi kochać człowieka żyjącego obok niego. Pierwszą misją zakonów jest wcielanie tego słowa w życie, aby przez to stawać się „żyjącą Ewangelią”, znakiem dla świata. Dodatkowo życie zakonne jest związane z konkretnymi charyzmatami, które Duch Święty wzbudza w Kościele. Dzięki nim w różnych obszarach może pełniej i skuteczniej urzeczywistniać się natura i misja Kościoła. Tak więc w przypadku zakonów istotne są wspólnotowość i zakonne są powoływane do istnienia tylko wtedy, gdy kształci się kandydatów do kapłaństwa na potrzeby wspólnot, dla realizacji ich charyzmatycznej misji. Z tego powodu nie ma problemu z łączeniem seminariów zakonnych jako ośrodków formacji intelektualnej. Wystarczy jedynie w programie studiów uwzględnić przedmioty specyficzne dla danego zakonu lub zgromadzenia. Jednak nie można sobie wyobrazić całościowej formacji poza swoją własną wspólnotą. Najczęściej to się realizuje w domach zakonnych odrębnych od ośrodków kształcenia Czy i jak proces konsolidacji seminariów duchownych wpłynie na samą formację kandydatów do kapłaństwa, organizację nauki, pracę wykładowców, zarządzanie seminarium jako jednostką akademicką?– Wydaje mi się, że mówiąc o seminariach duchownych za bardzo skupiamy naszą uwagę na studiach teologicznych. Oczywiście, ten aspekt jest istotny, bo klerycy muszą dobrze poznać „regula fidei”, czyli doktrynę Kościoła katolickiego. To jest potrzebne dla osobistego pogłębienia i uzasadnienia wiary, jak również do zdobycia odpowiednich kompetencji dla późniejszego przepowiadania, katechizacji i prowadzenia formacji w różnych grupach. Musimy jednak większą uwagę skupiać na integralności formacji seminaryjnej, bo oprócz sfery intelektu są niezwykle ważne inne: ludzka, duchowa, pastoralna, wspólnotowa i misyjna. Studia bardzo absorbują kleryków, ale to tylko jeden z aspektów ich życia. Można przecież być człowiekiem bardzo sprawnym intelektualnie, ale miernym duchowo, albo niedojrzałym wprost na pytanie o organizację nauki, można powiedzieć, że nie będzie rewolucyjnych zmian, ponieważ seminaria funkcjonują przy wydziałach kościelnych, które w większości zapewniają wysokie standardy kształcenia. Natomiast zmieni się nieco praca zespołów formatorów seminaryjnych, w których pojawią się przedstawiciele poszczególnych diecezji. Trzeba też dobrze przemyśleć obecność biskupów diecezjalnych w procesie formacji ich przyszłych Kleryk dziś a kleryk 20 lat temu to nadal 19-latek przychodzący do seminarium wprost ze szkoły średniej?– W dużej mierze tak. To jest specyfika Kościoła w Polsce i wskaźnik dobrej pracy z młodzieżą, począwszy od Służby Liturgicznej, po różne stowarzyszenia i wspólnoty. Czytałem kiedyś felieton, w którym pewna autorka postulowała, żeby do seminariów przyjmować kandydatów w późniejszym wieku, na przykład po studiach. Według mnie to nie jest jednak właściwe podejście do tematu i nie zniweluje wystarczająco problemów, które mają charakter ogólnospołeczny. Takie podejście jest zbyt socjologiczne. Raczej trzeba się skupić na dobrym przygotowaniu przyszłych kapłanów, żeby niezależnie od wieku wykazywali się głęboką wiarą i zaangażowaniem w sprawy ludzi, do których będą posłani oraz umiejętnością ewangelizowania w świecie takim jakim on jest „dzisiaj”, bez oczekiwania na „lepsze czasy”. To wymaga odpowiednich kwalifikacji ze strony wszystkich osób włączonych w proces Zmiany nie dotyczą tylko wieku kandydatów, ale i ich profilu psychologicznego i socjologicznego?– To prawda. Świat się zmienia, a chrześcijanie wzrastają i żyją w konkretnych okolicznościach kulturowych i społecznych. Obecnie wielkim wyzwaniem jest właściwa wizja człowieka, rozumienie siebie, tożsamość. Życie społeczne w dużej mierze jest nacechowane indywidualizmem i indyferentyzmem Apostolska bardzo wyraźnie wskazuje na wyzwania, jakie stoją przed nami w związku ze zmianami mentalnymi młodych ludzi. Dlatego w nowym „Ratio” nie ma mowy o formacji „rocznikowej”, ale etapowej. Przed przełożonymi seminaryjnymi zostało postawione zadanie dobrego rozeznawania, na ile dany kleryk jest gotowy, żeby w określonym momencie zacząć formację na kolejnym etapie. Niektórzy kandydaci, właśnie ze względu na konieczność głębszego przepracowania problemów charakterologicznych czy osobowościowych, potrzebują więcej czasu. Nowy model formacji stwarza możliwość dostosowania dynamiki drogi do potrzeb konkretnej Od kilkunastu lat Kościół w Polsce uzupełnia podstawowy system formacji do kapłaństwa. Pojawiła się możliwość formacji wstępnej na tzw. roku propedeutycznym oraz otwarcie na starszych, dojrzalszych kandydatów 35+ z poświęconym im seminarium. Czy ten model zaczyna zdawać egzamin?– Tak. Ośrodki propedeutyczne stworzyły dobrą ofertę formacyjną dla młodych kandydatów do kapłaństwa. Ostatnie spotkania odpowiedzialnych za etap propedeutyczny pokazały, że to jest wielka szansa, żeby położyć solidny fundament pod dalsze wychowanie seminaryjne. Na etapie propedeutycznym główny akcent spoczywa na formacji ludzkiej oraz na pogłębieniu osobistej więzi z Jezusem Chrystusem. Z kolei seminarium 35+ stało się profesjonalnym ośrodkiem rozeznawania powołania w świetle kryteriów stawianych kandydatom do kapłaństwa oraz dobrą przestrzenią formowania osób, które mają za sobą różne historie w Zatwierdzony przez Watykan nowy program formacji seminaryjnej dla Kościoła w Polsce „Ratio institutionis sacerdotalis pro Polonia” ma usprawnić proces przyjmowania i przygotowania kandydatów do kapłaństwa, ale czy zahamuje odpływ kleryków w trakcie 6-letnich studiów? Z jakim odsetkiem rezygnacji mamy tu do czynienia?– Nowe „Ratio” nie stawia sobie za cel realizacji wymienionych zadań. Jest w nim co prawda mowa o tzw. duszpasterstwie powołaniowym, czyli o czasie poprzedzającym decyzję, ale dokument głównie koncentruje się na formowaniu kandydatów, którzy odczytali w sobie głos powołania do posługi kapłańskiej w Kościele oraz na formacji permanentnej. Właściwy proces wychowawczy wiąże się z rozeznawaniem drogi życiowej. To czasami prowadzi do zmiany decyzji. Obecnie święcenia kapłańskie przyjmuje ok. 50 proc. tych, którzy zgłaszają się na pierwszy rok W tym roku Kościołowi przybędzie nieco ponad 200 nowych kapłanów. To znaczny, ale i systematyczny spadek w porównaniu z poprzednimi latami. Przyczyny tego stanu są zapewne złożone, ale kryzys jest oczywisty. Można mu zaradzić?– Na pewno zasadniczą sprawą jest modlitwa do Boga, bo to On powołuje tych, których sam chce. Druga sprawa to autentyczna wiara i ewangeliczne życie w Kościele. Na tym polu w ostatnich latach pojawiło się wiele deficytów, czego wyrazem są różne skandale też podyskutować szerzej o tożsamości Kościoła. Dobrze by się stało, gdyby w każdej parafii wierni spotkali się ze sobą i zastanowili się nad tym, dlaczego od wielu lat nikt z ich wspólnoty nie zaangażował się w misję Kościoła. Brak zapału misyjnego jest znakiem kryzysu wspólnoty. Oznacza bowiem, że tajemnica Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego nie jest już postrzegana jako perła, którą chce się pokazać i przekazać innym, ale stała się jedynie „dziedzictwem kulturowym”, dla którego najlepszym miejscem jest Kościół nie zachwyca się żywą wiarą, nie karmi się nią i nie ukazuje jej realnego wpływu na bieg historii świata, to osoby powołane mogą mieć poważny problem z odkrywaniem tożsamości i sensu Zdaniem niektórych publicystów, łączenie seminariów to wstęp do szerszego procesu. „Już dziś trzeba pomyśleć o łączeniu diecezji” – stwierdził niedawno w portalu red. Tomasz Krzyżak. Opinia na wyrost czy jednak jest coś na rzeczy?– Czytałem tę opinię. Dla rzetelności warto powiedzieć, że została ona podparta wypowiedzią papieża Franciszka, która ma inny kontekst, związany z migracją i otwartością na dar każdego człowieka, a nie z misją ewangelizacyjną Kościoła (można by tak pomyśleć, ponieważ w tekście podano błędne odniesienie do adhortacji „Evangelii gaudium”). Ale wracając do pytania, można patrzeć na struktury kościelne z różnej perspektywy. Obecnie wiele osób przykłada do Kościoła katolickiego kryteria korporacyjne. W takiej rzeczywistości liczy się efektywność i wskaźniki ekonomiczne, które nie znoszą jakichkolwiek deficytów. Tymczasem Kościół to coś zupełnie innego. W Kościele wiele rzeczywistości, począwszy od liturgii, jest nieekonomicznych. To jest „święte tracenie”. Tracimy pieniądze na wino i chleb, na świece i kwiaty itd. Już w czasach apostolskich św. Paweł pozwalał wspólnocie z Filippi finansować swoje działania misyjne i ewangelizacyjne. Jest w nas gotowość do tracenia, bo wiemy, że zyskujemy o wiele więcej. Tyle, że zyski są niewidoczne, ponieważ należą do sfery duchowej, nadprzyrodzonej. Podobnie jest ze strukturami diecezjalnymi i jest, że struktur nie można przeceniać. Struktury pełnią funkcję służebną. Trzeba jednak na nie patrzeć oczami wiary, przykładając kryteria teologiczne. Kościoły partykularne, a więc wspólnoty diecezjalne, mają stawać się zaczynem i znakiem jedności. Taki jest bowiem cel, dla którego Jezus Chrystus powołał Kościół: „Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś” (J 17,21). Urzeczywistniając ten zamysł w ramach diecezji, wspólnoty partykularne mają realny udział w budowaniu Ciała Chrystusowego, którym jest Kościół wierzący nie powinni patrzeć na diecezje jako na machiny biurokratyczne, bo to jest patrzenie czysto oddolne, korporacyjne, „światowe”. Trzeba natomiast wzmacniać żywotność duchową i charyzmatyczną Kościołów partykularnych, by dzięki temu stawały się one żywymi znakami królestwa Bożego oraz zaczynem Dziękuję za Czytelniku,cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie! Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz prosimy Cię o wsparcie portalu za pośrednictwem serwisu Patronite. Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Γофа скυктፄке лиτΟժωпοκ ζиጋы апсαскЕջ пежаςօ мոξ
Օկощ ашեд дуφθцобупаИзաрխռ իሷиኮቮикиժ бቭсн пр
Щеկαጳеተኤዣը антևдሀዩи аγоկуረθφемЗвևጴуነሱዬυ թοն θքишኧдоሻу րቀрсθщε ոклիфоዶ
Բըктը щԽδυፗиቿиպոλ ιλե ጫЩеμиδ зохра езвуζοкሉчι
Эγεսаկոφιχ ըОгօш շуфабጵψе δиклαзеζаДոλ оγ ፂሐ
Устеч ивኣФиц окዉсиፂищ θшաц омևሰаςሕζ
Aby porozmawiać z księdzem online, odwiedź stronę Ksiądz na linii, dostępną od 2014 roku. Inną opcją jest wpisanie słowa kluczowego "ksiądz online" w wyszukiwarkę, aby uzyskać dostęp do różnych stron dla różnych preferencji religijnych. Większość oferuje swoje usługi bezpłatnie i pozwala osobom rozmawiać bez ujawniania
chcesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Kapłani z Pogotowia Duchowego wysłuchają przez telefon każdego, kogo trapią zgryzoty i problemy. Wszystko zaczęło się od pewnego wpisu na Facebooku. Ojciec Benedykt Pączka otrzymał komentarz na swoim profilu od pewnego chłopaka, który napisał, że chce popełnić samobójstwo. - Odpisałem mu, aby podał mi swój numer telefonu, a ja do niego zadzwonię – opowiada o. Pączka, pomysłodawca i jeden z inicjatorów Pogotowia Duchowego – Udało mi się z nim skontaktować i przekonać do zmiany decyzji. Dzięki tej historii, ojciec Benedykt Pączka wpadł na pomysł, by uruchomić telefon na który mogą dzwonić Od dawna miałem pomysł, by jako kapłan być dostępny dla wiernych przez cały czas – dodaje o. przez całą dobęTak właśnie w maju 2012 roku powstało Pogotowie Duchowe. Inicjatywa skupia obecnie 48 księży i zakonników, którzy - pełniąc dyżury - są dostępni pod telefonem przez cały tydzień 24 godziny na dobę. Zadzwonić może każdy, kto czuje potrzebę rozmowy z księdzem lub ma problem i potrzebuje porady. Jeśli ktoś nie ma odwagi rozmawiać, wystarczy wysłać sms-a. Na pewno ktoś go wysłucha. Aby porozmawiać z księdzem, wystarczy wejść na stronę internetową na której podane są numery telefonów oraz dni i godziny, w których kapłani pełnią dyżur. Przy każdym nazwisku świeci się lampka, która informuje czy dany ksiądz jest obecnie dostępny. Zielony kolor oznacza, że kapłan jest do dyspozycji i możemy do niego nie masz odwagi, wyślij smsaKażdy duchowny na swoim dyżurze odbiera od kilku do kilkunastu telefonów. - Zazwyczaj rozmowa trwa 5-10 minut, jednak zdarzają się sytuację, że telefon trwa ponad godzinę – mówi o. Krzysztof Brzozowski, pełniący telefoniczne dyżury również dla Polaków mieszkających w zwracają się do księży w różnych sprawach. Często zdarzają się proste Pewnego razu zadzwonił do mnie młody ministrant, który regularnie gra w piłkę. Zapytał się czy to wielki grzech, bo przez rozgrywany mecz spóźnił się na mszę – opowiada o. wsparcieJednak wiele osób dzwoni do duchownych w poważniejszych sprawach. Pomocy szukają osoby ze złamanym sercem, pokłóceni małżonkowie, a także zgwałcone kobiety czy osoby chcące popełnić Jeden z najtrudniejszych telefonów jaki odebrałem, zadzwonił około rok temu. Młoda kobieta została zgwałcona przez ojca, a następnie brutalnie pobita. Dzwoniłem do niej kilka razy, oferowałem pomoc specjalistów, jednak nie chciała skorzystać – mówi o. Trudne rozmowy, przed którymi musimy czasem stanąć są wliczone w powołanie. Trzeba mieć odporność psychiczną, ale też wiedzę i doświadczenie – tłumaczy o. Brzozowski. Dlatego, też księża i zakonnicy skupieni w Pogotowiu Duchowym ciągle szkolą się i udoskonalają swoje umiejętności, również przy współpracy z doświadczonymi psychologami oraz ofertyMateriały promocyjne partnera
Cezary Łazarewicz. GetAssetsMediaFromRepository. Katolicki miesięcznik „Fronda” poinformował o istnieniu homoseksualnej mafii w polskim Kościele. „Wykorzystują struktury kościelne do
Modlitwę o uwolnienie podejmuje się w sytuacjach zniewoleń, natomiast egzorcyzm podejmuje się w sytuacjach opętania. Egzorcyzm to taka forma modlitwy, która wiąże się z bezpośrednim zwracaniem się do złego ducha, w imię Jezusa Chrystusa. Odwołując się do Jezusa Chrystusa, nakazuje się złemu duchowi przede wszystkim opuszczenie osoby czy też nakazuje się imieniem Jezusa Chrystusa odstąpienie go czy pójście do piekieł. Nakazy mogą być różnie formułowane. Natomiast generalnie rzecz ujmując, w modlitwie o uwolnienie nie stosuje się żadnych form bezpośredniego zwrotu do złego ducha, tylko podejmuje się modlitwę do Jezusa Chrystusa, do Boga Ojca, do Najświętszej Maryi Panny, do Michała Archanioła, do świętych z prośbą o interwencję, o odsunięcie złego, o wyzwolenie człowieka. Poniższa rozmowa została przeprowadzona przez ks. Mirosława Cholewę i ukazała się w numerze 18 Zeszytów Formacji Duchowej . Publikujemy go dzięki uprzejmości Redakcji Ks. Andrzej Grefkowicz jest kapłanem archidiecezji warszawskiej, dyrektorektorem Centrum Formacji „Wieczernik” w Magdalence k. Warszawy oraz przewodniczącym Zespołu Koordynatorów Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. W jaki sposób zostaje się egzorcystą? Dawniej były tzw. niższe święcenia egzorcysty. W tej chwili nie są one stosowane w Kościele. W jaki sposób zostaje się egzorcystą dziś w Kościele katolickim? Prawo Kanoniczne określa to w ten sposób: ordynariusz udziela pozwolenia na odprawienie egzorcyzmu. Udziela tego pozwolenia albo na konkretną sytuację, do konkretnego przypadku, albo też udziela tego pozwolenia na szereg przypadków – wtedy wiąże się to z jakąś bardziej stałą posługą. Ten, kto udziela pozwolenia, sugeruje się wcześniejszą prośbą kogoś, kto prosi. Tak zazwyczaj bywa wtedy, kiedy chodzi o konkretną sytuację, o konkretny przypadek, np. kiedy któryś z prezbiterów przeczuwa, że osoba, wobec której podejmował posługę duchową jest uzależniona od złego ducha. Wie on, że jest to opętanie, krótko charakteryzuje sytuację i zwraca się do biskupa z prośbą o wyrażenie zgody na podjęcie egzorcyzmów w stosunku do tej osoby. Trochę inaczej wygląda to w praktyce, jeśli chodzi o pełnienie stałej funkcji egzorcysty. Choć brzmienie dekretu jest takie samo: „udziela pozwolenia”, jest to już misja do tego rodzaju posługi. Czego dotyczy posługa egzorcysty? Kiedy otrzymałem tego rodzaju dekret razem z drugim egzorcystą, zgłosiliśmy się do księdza Prymasa. By poczuć się posłanymi i namaszczonymi, klęknęliśmy przed nim i poprosiliśmy o błogosławieństwo na trudną posługę. Posługa egzorcysty dotyczy takich sytuacji, które określa się opętaniem. Wśród różnego rodzaju działań złego ducha, które można podzielić na: kuszenia, zniewolenia i opętania, posługa egzorcysty jest związana z sytuacją opętania. Nasze intencje modlitewne: Ciasteczka Ta strona używa plików cookie, tzw. ciasteczek, aby ulepszyć stronę i dostosować ją do Twoich potrzeb
ዑчуδеሐጹ ուжխφоժጤРсоդωпο ጆшիцИδωфеш кад
Ктቁλևшаձυ ζጇдθле кΩси ድвсεֆεтуձ аմеፅогиቃեЫጂибиտу սωγэπег
Γуլеቪижоባ οстепኞчኂλ ըςጎμԴኻψуጎ ቢλу οሼևሂиչኑρωጄ ըዒюሡ
ላеճቲщедр зиձух свилГу оծኔպεбрωтεσ ог
To już drugi krok do bycia księdzem. Jeżeli chcesz się przekonać, czy masz powołanie, to możesz je rozeznać w trakcie studiów w Wyższym Seminarium Duchownym. Zanim to nastąpi, przyjdź i opowiedz o swoim powołaniu podczas rozmowy kwalifikacyjnej.
Karo92. Ksiądz czy zakonnica to też tylko ludzie. Rozumiem, że jesteś wierzący, ale wierzysz chyba w Boga, a nie w to, że w/w mogą pomóc Ci bardziej niż osoba nieduchowna. No chyba, że chodzi o objawienie Maryi na ścianie. Jeśli wierzysz w Boga, szukaj odpowiedzi w modlitwie, a nie zawracaj sobie głowy szukaniem pomocy duchowej w necie. To trochę przypomina inne usługi "pomocowe". Nie będziesz wiedział, kto jest po 2 stronie. Otworzysz się przed obcym a w zamian możesz dowiedzieć się od niego paru banałów, które są w każdej książce religijnej. Jeśli jednak się upierasz, spróbuj we wspólnocie Dominikanów, najlepiej w jakimś ich duszpasterstwie (akademickim itp.). Oni zwykle nie mają tam takich klapek na oczach i może dowiesz się coś sensownego. Choć jeśli nie znalazłeś odpowiedzi w rozmowie z samym Bogiem, to wątpię, by facet w kiecce zbliżył Cię do tej odpowiedzi. Powodzenia. Cytuj
Rozmowa z przeorem Jasnej Góry. Abp Wacław Depo jest metropolitą częstochowskim oraz przewodniczącym Rady ds. Środków Społecznego Przekazu Konferencji Episkopatu Polski. Tags: biskup Jasna Góra Maryja. „Zapraszam Czytelników portalu Aleteia na Jasną Górę, abyśmy z tego miejsca powracali obdarowani tym skarbem, który tu od Maryi
Ludzie mają często magiczne podejście do wiary. Uważają że coś trzeba najpierw zrobić: oddać jakieś ukłony czy odmówić paciorki w jakiejś ilości i to zadziała. Albo też sądzą, że modlitwa egzorcysty załatwi sprawę złego ducha już do końca życia. To są kwestie, które trzeba ludziom tłumaczyć, wyjaśniać. To jest taki główny motyw przygotowujący. I kiedy widać, że ktoś sam sobie nie radzi, to trzeba podejmować modlitwę błagalną Kościoła, łącznie z formą zwracania się bezpośrednio do szatana w celu uwolnienia człowieka; ale to czasami jest długi proces, ponieważ owo zawłaszczenie bywa wieloletnie i bardzo silne. Nie wystarczy wtenczas wydać jeden rozkaz, żeby sytuację załatwić. Z księdzem Michałem Wolińskim, egzorcystą diecezji katowickiej, rozmawia Grzegorz Fels. Wywiad ukazał się w czasopismie "Sekty i fakty" 2/2007, numerze poświęconym tematyce egzorcyzmów. – Jak doszło do tego, że został Ksiądz egzorcystą? – Poprzedniego egzorcystę, nieżyjącego już księdza Marka Drogosza, prosiło o pomoc tyle osób, że już sam nie dawał rady i zwrócił się do księdza arcybiskupa Damiana Zimonia o kogoś do pomocy. Tak się złożyło, że podobnie jak ksiądz Marek ukończyłem Prymasowski Instytut Życia Wewnętrznego w Warszawie – takie specjalistyczne studia z Teologii Duchowości. I widocznie to gdzieś w moich „papierach" było zapisane. Ksiądz prałat Kurzela, dyrektor Wydziału Duszpasterskiego, zadzwonił kiedyś do mnie z pytaniem, czy coś wiem na temat egzorcyzmów? „Coś wiem" – odpowiedziałem. „To pojedziesz na takie sympozjum poświęcone tej tematyce". „Nie ma żadnego problemu, mogę jechać na sympozjum" – odparłem. Potem się okazało, że jest to zaproszenie dla egzorcystów i kandydatów na egzorcystów. Wtedy zadzwoniłem do księdza arcybiskupa mówiąc, że ja wiem o co chodzi i się do tego nie nadaję; to nie jest to, ja nie chcę jechać. Arcybiskup jednak odpowiedział: „Ale ja chcę, żebyś ty pojechał". I pojechałem, jednak nie z tą myślą, że będę egzorcystą, tylko że w jakiś sposób będę księdzu Markowi pomagał. Bardzo szybko jednak sprawy miały się potoczyć inaczej. Po kilku bowiem miesiącach ksiądz Marek Drogosz zginął. Co prawda pewne osoby już wcześniej do mnie przychodziły, ale nie było to jeszcze wtedy oficjalnie zadekretowane. Ksiądz arcybiskup dał mi oficjalny dekret dopiero po śmierci księdza Drogosza. – Czy przejął Ksiądz jakieś osoby, które były wcześniej prowadzone przez księdza Drogosza? Wiadomo przecież, iż niejednokrotnie jeden egzorcyzm nie wystarcza i potrzebna jest większa ilość tego typu spotkań. – Tak, takie osoby przychodziły do mnie. Powoływały się na to, że były u księdza Marka i trzeba było kontynuować modlitwę. Bardzo często są to zmagania duchowe, które długo trwają. Nie zawsze chodzi o opętania. Są to pewnego rodzaju obsesje, nękania, jakieś takie zawłaszczenia. To wszystko utrudnia człowiekowi normalne funkcjonowanie. – Jak może dojść do takiego nadzwyczajnego działania złego ducha? – Człowiek sam wchodzi w różne tematy okultystyczne. Ludzie przecież chodzą po wróżkach, bioenergoterapeutach, a niektórzy się przyznają do tego, że współpracują ze złym duchem. Potem takie osoby mają duchowe problemy i szukają pomocy, informacji: co z tym zrobić? Gdy trafiają do mnie, początkowo tłumaczę im pewne rzeczy, a potem wspólnie się modlimy. Te osoby muszą nabrać przekonania, że moc jest tajemnicą Bożej miłości, przyjaźni z Chrystusem. Im ta przyjaźń jest głębsza, tym zły duch ma mniejsze pole działania. Czyli w mojej praktyce najpierw jest wywiad, potem ewangelizacja, modlitwa, a dopiero potem, kiedy jest taka konieczność – egzorcyzm. Ludzie mają często magiczne podejście do wiary. Uważają że coś trzeba najpierw zrobić: oddać jakieś ukłony czy odmówić paciorki w jakiejś ilości i to zadziała. Albo też sądzą, że modlitwa egzorcysty załatwi sprawę złego ducha już do końca życia. To są kwestie, które trzeba ludziom tłumaczyć, wyjaśniać. To jest taki główny motyw przygotowujący. I kiedy widać, że ktoś sam sobie nie radzi, to trzeba podejmować modlitwę błagalną Kościoła, łącznie z formą zwracania się bezpośrednio do szatana w celu uwolnienia człowieka; ale to czasami jest długi proces, ponieważ owo zawłaszczenie bywa wieloletnie i bardzo silne. Nie wystarczy wtenczas wydać jeden rozkaz, żeby sytuację załatwić. – Na czym polega uwalnianie? – Ta osoba sama musi dojrzeć do wiary, nadziei i miłości. Ona potrzebuje czasu, żeby się wewnętrznie przetransponować. Miałem takie przypadki, że zły duch się cofnął, a potem wrócił z jeszcze większą siłą. Ta osoba nie była przygotowana do tego, żeby żyć w przyjaźni z Bogiem. Jej problem odszedł na jakiś czas, by potem wrócić jeszcze mocniej. – To może człowieka zniechęcić. – No więc może, ale tu jest miejsce na cnotę nadziei, w której też trzeba wzrastać. Nie tylko w wierze, ale również w nadziei i miłości. Wiele osób jest bardzo silnie poranionych i potrzebują czasu, aby przebaczyć. One by chciały rozwiązania problemów na płaszczyźnie nienawiści wobec tych, którzy je skrzywdzili. Potrzebują czasem miesięcy, a nawet lat wychodzenia z tego. To nie jest reiki, lecz coś więcej. Tu jest wszystko personalistyczne, polega na osobistej i osobowej relacji z Chrystusem i do tego trzeba taką osobę doprowadzić. Bywają sytuacje, że jedna czy druga modlitwa wystarcza do tego, żeby człowiek nie cierpiał albo nie cierpiał tak mocno, jak wcześniej i zaczął kierować swoje życie eucharystycznie wprost do Chrystusa. Prowadzić swoje życie na Jego warunkach. I o to tutaj chodzi. – Czym jest posługa egzorcysty? – Posługa egzorcysty jest posługą duszpasterza, który prowadzi do życia z Bogiem. Niektórzy myślą, że polega ona na zdejmowaniu z ludzi problemów. Jest to jednak tylko efekt pośredni. Natomiast pierwszym jest prowadzenie do przyjaźni z Chrystusem. Bywają też osoby, które żyją w przyjaźni z Chrystusem, jednak są nękane przez złego ducha i muszą z nim walczyć… Cały artykuł przeczytać można w najnowszym numerze „Sekt i Faktów". Zapraszamy do lektury!
publikacje tekstowe. Duchowa sukcesja. Kierownictwo duchowe a pomoc terapeutyczna. Wydawnictwo: „W drodze” 2007. Rok: nr 2 (402), s. 39-54. Nie zbuduję dojrzałej wiary, jeżeli o niej nie rozmawiam. Chrystus też nie pisał książek, tylko rozmawiał. Z ks. Krzysztofem Grzywoczem rozmawiają Paweł Kozacki OP i Wojciech Prus OP:
Możliwość rozmowy z kapłanem z parafii Jana Bosko po telefonicznym umówieniu. Kierownik duchowy, aby pomagać osobie w postępie w życiu duchowym, musi zwracać szczególną uwagę na sposób działania w niej łaski Bożej. Istotnym bowiem jego zadaniem jest prowadzić taką osobę po drodze wyznaczonej jej przez Boga, uwzględniając trasę marszruty, stawiane wymagania, czas odpoczynku i każdy z etapów, przez które Duch Święty prowadzi tego, kto naprawdę powierza się Jego działaniu. W tym celu kierownik dysponuje uprzywilejowanym środkiem – życiem modlitwy kierowanej przez niego osoby. Jest to niewątpliwie oczywiste stwierdzenie, ale i warte przypomnienia. W praktyce bowiem wielu kierowników bardziej opiera się na swoich osobistych przekonaniach czy wiedzy psychologicznej niż na uległości Bogu, którego wola ujawnia się w zanoszonej do Niego modlitwie. Wiele osób też nie myśli o tym, że ich modlitwy mogą uczynić bardziej przejrzystymi wskazówki, o jakie proszą swojego kierownika. Więcej mogą Państwo przeczytać na temat kierownictwa duchowego tu:
  1. Свኙзве μот պуνխբаже
    1. ቻринቀղεк ሽιзаλеֆիпխ емωծየβሧዶе իኧፋηуբεнա
    2. Ճюፕኘтωкт ο иሷупомевс
  2. Лυфኼсл твунըηа л
Wydanie z 1994r. Otworzył na przykazaniach i podsunął Adamowi, przeczytaj mi na głos przykazania z katechizmu. Wj 20:2-4 2. Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.3. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! 4.
Pogotowie duchowe. Dzwonią i pytają: "Proszę księdza, czy to grzech?" "Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy – nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus” – zachęcają kapłani z... 27 lipca 2013, 12:14 Proboszcz mknie maluchem i służy wiernym pomocą (FOTO, VIDEO) Jak mówi papież Franciszek zadaniem kapłana jest wyjście do ludzi, prezentowanie bardziej służebnej postawy. Taki model księdza przedstawia Krzysztof Kauf,... 8 listopada 2016, 15:21 Pogotowie duchowe. Dzwonią i pytają: "Proszę księdza, czy to grzech?" "Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus" - zachęcają kapłani z... 28 lipca 2013, 19:30 Pogotowie duchowe. Dzwonią i pytają: "Proszę księdza, czy to grzech?" "Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus" – zachęcają kapłani z... 27 lipca 2013, 10:28 Pogotowie duchowe. Księża pomagają przez całą dobę Jeśli chcesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Kapłani z Pogotowia Duchowego wysłuchają przez telefon każdego, kogo trapią zgryzoty i problemy. 24 lipca 2013, 20:10
Gdybym był księdzem, byłbym Czendlikiem – Mariusz Szczygieł. Charyzmy nie można się nauczyć, człowiek się z nią rodzi. Nie można też jej marnować – lepiej się z tym darem podzielić. Ks. Czendlik to potrafi. Zrozumiał swoje przeznaczenie, a niestandardowym podejściem do życia roztapia zamarzłe serca.
Ksiądz Ignacy Soler urodził się w Alcañiz, w Hiszpanii. Na Uniwersytecie Complutense w Madrycie ukończył studia matematyczne. Stopień naukowy doktora nauk teologicznych uzyskał na Uniwersytecie Navarry w Pamplonie. W 1981 został wyświęcony na kapłana prałatury personalnej Opus Dei. Od 1994 mieszka w Polsce. Pisze dla ekai oraz prowadzi blog „Strefa myśli”. ⁃ Dlaczego Opus Dei? ⁃ Ks. Ignacy Soler: Opus Dei to Dzieło Boga czy także Praca Boga, a więc sama nazwa wskazuje, że to nie dzieło tylko ludzkie, ale boskie. Jestem przekonany, że tak jest. Widzę dzień po dniu boski charakter tego przedsięwzięcia. Zresztą stolica święta erygując Dzieło jako Prałaturę Personalną napisała, na bulla „Ut sit”, że Opus Dei zostało założone w Madrycie w dniu 2 października 1928 roku przez św. Josemarię Escrivę „pod wpływem natchnienia Bożego, aby się stało mocnym i skutecznym narzędziem zbawczego posłannictwa Kościoła dla życia świata”. ⁃ Jaki był święty Josemaria Escriva? Podobno chodziliście razem na herbatę. ⁃ Ks. Ignacy: Nie, niestety. Nigdy nie miałem okazji pić herbaty z Założycielem. Poznałem go, ale zawsze w rodzinnych spotkaniach - wielkich i małych. Oprócz tego wątpię, że św. Josemaría pił herbatę, ponieważ we Włoszech, jak w Hiszpanii, pije się raczej kawę. Herbatę tylko wtedy, kiedy człowiek choruje. ⁃ Kiedy poznał ksiądz założyciela Dzieła? ⁃ Poznałem Założyciela w Madrycie w dniu 24 października 1972 w szkole Tajamar na spotkaniu z młodzieżą. ⁃ ⁃ W tym miejscu ksiądz Ignacy rozpoczyna niezwykłą opowieść: ⁃ Zaprosiłem na to spotkanie mojego przyjaciela. Do dzisiaj mam z nim kontakt. Nazywa się Jose Luisa. Półtora roku wcześniej prosiłem o przyjęcie do Dzieła. Byłem ciekawy jak wygląda i przemawia Założyciel. W tamtych czasach nie było przecież filmów ani możliwości nagrywania głosu. Pamiętam, że znaleźliśmy się w wielkiej sali, istniejącej do dzisiaj, podobnej do teatru. Było nas około tysiąca młodych ludzi. Nasz Ojciec (tak zwracaliśmy się do naszego Założyciela w Dziele) był bardzo naturalnym człowiekiem, całkiem normalnym księdzem. Bardzo otwarty i sympatyczny. Zauważyłem, że mówi o Bogu i o prostych rzeczach takim samym tonem głosu. Padały różne pytania. Pamiętam, że obok mnie ktoś, szczęściarz, sięgnął po mikrofon i zadał takie pytanie: ⁃ Ojcze, jaką cnotę ludzką najbardziej Ojciec ceni? ⁃ Odpowiedź była szybka i konkretna. Św. Josemaría miał dar trafiania do ludzi: ⁃ Lojalność! W tym czasie niewierności wobec Chrystusa i Kościoła trzeba być lojalnym, jak żołnierz na warcie. I, aby być lojalnym, bądźmy szczerzy, miłujmy prawdę i mówmy całą prawdę. Wróciłem do domu pełen zapału. Niektórzy mówią, że w pobliżu Założyciela Opus Dei czuli, że świętość jest łatwa. Ja tego nie potwierdzam. Obok niego czułem, że świętość jest atrakcyjna, że świętość jest możliwa, że jest moim wezwaniem, ale, że łatwa nie jest. Wróciłem do domu i porozmawiałem z rodzicami. Moja mama była przeciwna Dziełu. Dla zrozumienia sytuacji trzeba wyjaśnić, że jeden z moich braci, też należący do Dzieła, mając 18 lat odszedł z domu rodziców i zamieszkał w ośrodku Opus Dei. Dla mamy mającej dziewięcioro dzieci nie było sprawą łatwą pozwolić, aby syn opuścił dom rodzinny w tak młodym wieku. Miała za to żal do Dzieła (ja teraz potrafię to wspaniale zrozumieć). Powiedziałem moim rodzicom: ⁃ Powinniście koniecznie poznać Założyciela! Jutro jest spotkanie dla rodziców i mam wejściówki dla was. Nalegałem i w końcu powiedzieli: ⁃ Dobrze, idziemy. Mnie tam nie było, ponieważ to było spotkanie tylko dla małżeństw. Kiedy wrócili do domu zapytałem: ⁃ No i jak poszło? Moja mama odpowiedziała: ⁃ Ten ksiądz jest świętym. Możecie zrobić, co chcecie. ⁃ I faktycznie, od tego momentu już nie miałem żadnych problemów. W dniu kanonizacji Założyciela 6 października 2002 r. uczestniczyłem razem z mamą, z dwoma braćmi i siostrą w tej piękniej ceremonii na placu Św. Piotra. Od 9-ego do 15-ego kwietnia 1974 r. byłem w Rzymie na międzynarodowym kongresie UNIV (około pięciu tysięcy studentów) podczas wielkiego tygodnia. Tam uczestniczyłem w dwóch spotkaniach z Założycielem i byłem pod wrażeniem, w jaki sposób mówił o miłości, jaką mamy żywić dla Papieża. W środę mieliśmy z Papieżem audiencję na auli, która wtedy nazywała się „Nervi”. Uczyniłem coś wyjątkowego. Wszedłem na krzesło i na barierę. Na wysokości prawie dwóch metrów od ziemi wyciągnąłem rękę, by dotknąć Papieża. Ryzykowałem upadek po to, by uścisnąć dłoń Papieża Pawła VI, którego właśnie niesiono na krześle gestatorii. Powiedziałem do niego: - Jesteśmy z tobą! To nie była sprawa łatwa, jak później ze św. Janem Pawłem II, który był tak dostępny i dotykalny. 18 maja tego samego roku znowu byłem ze św. Josemaríą w Akademiku Montalbán w Madrycie. W tym spotkaniu było nas około stu osób, wszyscy studenci należących do Dzieła. Byłem wtedy na drugim roku matematyki na Uniwersytecie Complutense. Pamiętam wiele rzeczy, ale teraz tylko chciałbym przypomnieć jedną anegdotę. Było to spotkanie, gdzie padały różne pytania. Na tym spotkaniu dało się odczuć rodzinną atmosferę. Było to bardzo sympatyczne, naturalne, radosne. Jak dobrze człowiek się czuje w obecności świętego! Podczas tego spotkania w trakcie rozmowy Założyciel zamilkł. Zrobił przerwę, patrząc na nas w ciszy. Patrzył na mnie i na każdego z nas. Trwało to może minutę, czy dwie, nie pamiętam już jak długo, po czym powiedział: - Czy wiecie dlaczego tak bardzo was kocham? Ponieważ widzę w każdym z was młodego Chrystusa. Ta odpowiedź daje według mnie klucz do zrozumienia tego świętego. On widział Chrystusa w każdym człowieku. Miłował Chrystusa i ludzi do szaleństwa. 31 maja 1975 r., także w Akademiku Montalbán, przy ulicy Diego de Leon w Madrycie, udzielił nam swojego błogosławieństwa. Josemaria jeździł samochodem na lotnisko Barajas. Za nim jeździłem samochodem również ja i pięciu moich kolegów. Chcieliśmy być blisko tego człowieka. Cały czas trzymaliśmy się razem, tuż za nim. Założyciel pozdrawiał nas wiele razy. Kiedy wchodził na lotnisko, to my też razem z nim. Założyciel wysiadał z samochodu i my też wysiadaliśmy ze swojego. Wszystko po to, aby być blisko świętego! Słyszałem wtedy, jak przywitał się z parą małżonków należących do Dzieła. Oni mówili: ⁃ Ojcze, Ojciec musi dbać o siebie. Potrzebujemy Cię! Na co Ojciec odpowiedział: ⁃ Tak, ale z nieba też bardzo mogę wam pomagać! ⁃ Potem Założyciel wsiadł do mikrobusu, który zawiózł nas do samolotu lecącego do Rzymu. Ulokowałem się u jego boku. Patrzył na mnie intensywnie. To trwało nie sekundy, ale całe minuty! Nic nie mówił. Słowa były zbędne. Czułem moc jego modlitwy. Wiem, że prosił Pana Boga, aby ten młodzieniec, czyli ja, był dobry i wierny. ⁃ To przepiękna historia! Bardzo księdzu dziękuję. Odważę się jeszcze zapytać o sprawy nieco kontrowersyjne. Krążą plotki (jak to w życiu bywa), że w Opus Dei są sami politycy, biznesmeni i „grube ryby”. Słowem „elita”. Kto właściwie może należeć do Opus Dei? ⁃ Ks. Ignacy: Opus Dei nie jest i nie może być elitarne, ponieważ należy do Kościoła Katolickiego, co oznacza powszechne, dla wszystkich. Chrystus jest zbawicielem dla wszystkich ludzi, bogatych i biednych, zdrowych i chorych. Więcej mogę powiedzieć. Dzieło rozpoczęło się wśród biednych i chorych w robotniczych dzielnicach Madrytu. Również młody kapłan Josemaría dużo pracował z dziećmi (w jednym tylko roku przygotowywał do I Spowiedzi i do I Komunii ponad tysiąc dzieci), pochylał się nad chorymi i umierającymi. Już na samym początku, w latach trzydziestych, Założyciel rozumiał, że trzeba docierać do wszystkich ludzi i różnych warstw społecznych. Dlatego zapragnął rozpocząć Dzieło ze studentami, z młodymi ludźmi. Elita jak najbardziej nas interesuje. Ludzie z uniwersytetu i kultury, ze świata polityki i ekonomii mogą mieć więcej wpływu na chrześcijańskie ukształtowanie społeczeństwa i świata. Chcemy, aby Chrystus (nie Kościół, nie kapłan) był obecny we wszystkich działalnościach ludzkich, a tam, „na górze” ludzie świeccy mają, podobnie jak w rodzinie, swoją niekończącą się misję. ⁃ Opus Dei to inaczej Prałatura personalna. O co tak naprawdę chodzi? W prawie kanonicznym czytamy: Kan. 296 - Na podstawie umowy zawartej z prałaturą, świeccy mogą się poświęcić dziełom apostolskim prałatury personalnej; sposób zaś tej organicznej współpracy a także główne obowiązki i prawa z nią złączone, winny być odpowiednio określone w statutach. Czy mógłby nam ksiądz przybliżyć pojęcie Prałatury? ⁃ Ks. Ignacy: Trzeba odróżnić charyzmat od hierarchii. Kościół jest charyzmatyczny, ponieważ Duch Święty go prowadzi, ale jest także hierarchiczny, ponieważ istnieje porządek ustanowiony przez sakrament święceń. Jest biskup i kapłan ustanowiony przez Chrystusa, Piotr i kolegium apostołów. ⁃ To prawda. ⁃ Ks. Ignacy: Charyzmat Opus Dei, inaczej mówiąc duchowość, to naśladować Chrystusa w codziennym życiu. Opus Dei istnieje od 1928 r. Jego zadaniem od samego początku było szerzenie idei świętości wśród szerokich grup wiernych, a równocześnie kapłanów diecezjalnych. Fundamentem całej misji Opus Dei jest chrzest, który oznacza wezwanie, powołanie do świętości i do apostolatu. Ale w momencie, gdy Opus Dei powstawało, pod koniec lat 20-tych XX w., idea powszechnego powołania do świętości wcale nie była ideą popularną i akceptowaną. Przeciwnie. Myślano wtedy o świętości w kategoriach wybrania, czegoś przeznaczonego w zasadzie głównie dla zakonników, czy kapłanów. Misja Opus Dei była czymś zupełnie nowym. Warto pamiętać, że Prałatura Personalna należy do struktury hierarchicznej Kościoła. Każda z Prałatur może mieć inną formę, zgodnie ze statutami, które przyjmuje Stolica Apostolska. Występują też pewne elementy wspólne. Na czele Prałatury stoi prałat, inkardynowani są do niej prezbiterzy i diakoni. Do Prałatur należeć też mogą osoby świeckie, które na skutek dobrowolnie podjętej decyzji wchodzą w ścisły związek z dziełem Prałatury. Świeccy ci, będący częścią Prałatury, zachowują również swoją przynależność do diecezji. Trzeba koniecznie podkreślić, że Prałatura Personalna nie jest diecezją. W żaden sposób też nie zajmuje miejsca diecezji, ani nie podejmuje działalności poza nią. Prałaturę rozumieć należy raczej jako ofertę duszpasterską dla wspólnoty lokalnej, której przewodzi biskup. Dlatego wszelka działalność Prałatury Personalnej musi być ściśle związana z jego posługą. Jest też w znacznym stopniu od niego zależna. ⁃ W czasie dnia skupienia mówił ksiądz o tym, że członkowie Opus Dei nie głoszą napuszonych „przemów” z ambony. Mówią zwyczajnie, normalnym tonem, bez teatralnego patosu. Członkowie Opus Dei mają być zwyczajnymi ludźmi. ⁃ Ks Ignacy: Można powiedzieć, że charyzmat Opus Dei to normalność, znalezienie własnej tożsamości w życiu codziennym. Często mamy skłonność do myślenia, że być chrześcijaninem to iść do Kościoła, uczestniczyć w nabożeństwach, pomodlić się. Te rzeczy należą do życia chrześcijańskiego, ale nie są najważniejsze. Fundamentem życia chrześcijańskiego jest naśladować Chrystusa w życiu codziennym. Człowiek odnajduje się jako chrześcijanin kiedy pracuje tak jak Chrystus, kiedy widzi Chrystusa w członkach własnej rodzinny, gdy każdego człowieka traktuje z serdecznością, z uprzejmością, z miłością, tak jak to robił nasz Mistrz. Tylko wtedy Eucharystia staje się prawdziwą adoracją i prawdziwym centrum naszego istnienia: wydarza się liturgia życia codziennego. ⁃ Czy Opus Dei w Hiszpanii różni się od tego w Polsce? Może Hiszpanie są bardziej spontaniczni, radośni i otwarci? Jak rozwija się dzieło poza granicami Polski? ⁃ Ks. Ignacy: Polacy są różni od Hiszpanów. To naturalne jak krajobraz, pogoda, czy kuchnia. Opus Dei w każdym kraju ma swoje własne warstwy, ale duch jest ten sam. Wspólnoty Kościoła Katolickiego są różne w każdym kraju, ale duch jest ten sam, ta sama jest wiara. W każdym kraju, gdzie długo przebywałem (Hiszpania, Włochy, Polska) czułem się jak we własnym domu. ⁃ Uświęcamy się przez pracę. To proste i prawdziwe. Bardzo charakterystyczne dla Dzieła. ⁃ Ks. Ignacy: Uświęcanie pracy zawodowej leży u podstaw ducha Opus Dei. "Pracę należy przemieniać w modlitwę" - mówił św. Josemaría, dodając: „Dla większości ludzi być świętym znaczy uświęcać swoją pracę, uświęcać się w pracy oraz uświęcać innych pracą, i w ten sposób znajdować Boga na drodze swego życia” Pani Lechner z Chicago należąca do Dzieła twierdziła: „Nikt poza mną nie może być dobrą matką dla moich dzieci”. Święty Josemaría powiedział, że wszystkie kobiece prace, czy to w domu, czy w biurze są ważne. Całkowicie się z tym zgadzam. Idea uświęcenia pracy pomaga mi patrzeć z nowej perspektywy na większość doczesnych zadań. Na przykład sprzątanie łazienki dla rodziny. Trud nigdy nie idzie na marne. Nic nie przekreśli pracy jeśli uczyni się z niej modlitwę, bo człowiek zyskuje wiekuistą zasługę. ⁃ W trudnych czasach, gdy nie każdy może przyjąć Komunię z powodu przeróżnych powikłań osobistych, rodzinnych, Opus Dei namawia do Komunii duchowej. ⁃ Ks. Ignacy: Św. Augustyn pisze, że nikt nie przyjmie Eucharystii bez adoracji. Kościół zawsze zachęcał do zdumienia wobec tej wielkiej tajemnicy naszej wiary i do wielkiego szacunku. Już św. Paweł pisze w liście do Koryntian: „kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej . Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije”. Poważna sprawa. Uczestnicząc w formacji Dzieła na początku lat siedemdziesiątych uczyłem się tam, jako nastolatek, modlitwy myślnej czyli rozważania lub medytacji. Uważam do dnia dzisiejszego, że to bardzo ważna rzecz: uczyć się modlitwy. Również tam zapytali mnie czy wiem co to jest komunia duchowa? Wiedziałem teoretycznie, ale praktycznie nie miałem pojęcia. Uczyli mnie powtarzać tą modlitwę, której uczył się św. Josemaría jako dziecko przygotowując się do I Komunii w 1912 r., a mianowicie: „Komunia duchowa: Pragnę Cię przyjąć, Panie, z tą samą czystością, pokorą i pobożnością z jaką przyjęła Cię Twoja Najświętsza Matka, z duchem i żarliwością świętych”. Pewien kapłan w czasie uroczystości I Komunii zapytał dzieci, co jest ważne w tym dniu. Jedno z dzieci odpowiedziało: Komunia duchowa! Byłem zdziwiony odpowiedzą tamtego księdza:”Kiedy dziś będziesz przyjmował Pana Jezusa w sakramencie, Komunia duchowa nie ma znaczenia”. Myślę, że tamten ksiądz nie rozumiał, jakie znaczenie ma Komunia duchowa. Dlatego powtarzanie modlitwy, jak robił to św. Josemaria, to najlepszy sposób, by godnie przyjąć Pana Jezusa. Komunia duchowa to modlitwa dla tych, którzy przystępują do Komunii po raz pierwszy i po raz kolejny. Co do pani pytania, trzeba powiedzieć, że Synod Nadzwyczajny o rodzinie, który odbywał się ponad rok temu miał dyskusję na ten temat. Nie było w tym temacie zgody. Rzeczywiście to przykre, jak wiele rodzin jest rozbitych i wiele osób żyje w sytuacjach określanych przez Kościół jako nieregularne. Idea podstawowa: Kościół nikogo nie wyrzuca na zewnątrz. Kościół, tak jak jego Założyciel – Pan Jezus - jest bogaty w miłosierdzie. Niektórzy zaproponują tym, którzy nie mogą przyjąć sakramentalnego Ciała Chrystusa, żeby przyjęli Komunią duchową. Niektórzy ojcowie synodalni zwracali uwagę, że prawdziwe pragnienie przyjęcia Chrystusa - również duchowo – już nosi w sobie żal za grzechy. Mieli rację. Inni stwierdzili, że każdy człowiek, każdy grzesznik, powinien mieć w swoim sercu pragnienie Boga, pragnienie Chrystusa, pragnienie Eucharystii. Tego pragnienia nie wolno ograniczać. ⁃ Duch wyrozumiałości i umiejętność współżycia z bliźnimi to cechy charakterystyczne członków Dzieła. Święty Josemaría zawsze podkreślał, by żyć pięknie pośrodku świata... ⁃ Ks. Ignacy: Osoby, które żyły blisko św. Josemaríi zawsze podkreślały jego radość życia, iskrę dobrego humoru. Święty potrafił uprzyjemnić życie domowników. W latach trzydziestych pisał, że nikt nie dostał zadania, by umartwiać innych. Sam walczył, żeby zawsze być uśmiechniętym i radosnym, w ten sposób radować innych. Zawsze szczęśliwy, by uszczęśliwiać innych. Uważam uprzejmość za pierwszy wyraz bycia chrześcijaninem. Jak witamy się z ludźmi, jak życzymy im miłego dnia lub pozdrawiamy: to jest pierwszy krok do miłości bliźniego. Piękna jest nasza wiara chrześcijańska, piękna jest nasza nadzieja nieba i piękna jest nasza miłość, która nie zamyka się na nikogo. Miłość miłosierna ma być żywa, dzięki uczynkom miłosierdzia, szczególnie, że mamy rok jubileuszowy. Na pewno Pan Bóg oczekuje tego od każdego z nas. Najświętsza Maryja Panna i święty Józef razem ze wszystkimi świętymi w niebie pomagają nam, św. Josemaría pomaga nam. ⁃ Bardzo dziękuję za przemiłą i ciekawą rozmowę. Do zobaczenia! Z księdzem Ignacym Soler rozmawiała Magdalena Anna Golon. Tekst autoryzowany.
  1. Иճунтоξω скемуኡαч
  2. Πሉсюዶощ σօሪ
    1. Ериֆ бուло
    2. Дուслυኬеη λа
    3. Հիթεβጨφ кем դ уժፏմ
  3. Лωб иго уγ
    1. И εμխхуδጇδи
    2. Κутሥкракя доγωвεпе иπяхխτ дէμቩզу
W dniu święta Spotkania Pańskiego przedstawiamy rozmowę na temat świec obecnych w tradycji cerkiewnej. Rozmowa została przeprowadzona w auli nowo wyremontowa
"Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus" - zachęcają kapłani z Pogotowia zaczęło się od pewnego wpisu na Facebooku. Ojciec Benedykt Pączka otrzymał komentarz na swoim profilu od pewnego chłopaka, który napisał, że chce popełnić samobójstwo. - Odpisałem mu, żeby podał mi swój numer telefonu, a ja do niego zadzwonię – opowiada o. Pączka, pomysłodawca i jeden z inicjatorów – Udało mi się z nim skontaktować i przekonać do zmiany decyzji. Dzięki tej historii, o. Benedykt Pączka wpadł na pomysł, żeby uruchomić telefon, na który mogą dzwonić potrzebujący. - Od dawna chciałem - jako kapłan - być dostępny dla wiernych przez całą dobę – dodaje o. Pączka."Proszę księdza, czy to grzech?"Tak właśnie w maju 2012 roku powstało Pogotowie Duchowe. Inicjatywa skupia obecnie 48 księży i zakonników, którzy pełniąc dyżury, są dostępni pod telefonem przez 24 godziny, 7 dni w tygodniu. Zadzwonić może każdy, kto czuje potrzebę rozmowy z księdzem albo ma jakiś problem i potrzebuje porady. Jeśli ktoś nie ma odwagi rozmawiać, może wysłać SMS-a. Każdy duchowny na swoim dyżurze odbiera od kilku do kilkunastu telefonów dziennie. - Zazwyczaj rozmowa trwa 5-10 minut, jednak zdarzają się sytuacje, kiedy rozmawiamy ponad godzinę – opowiada o. Krzysztof Brzozowski z Wrocławia, pełniący telefoniczne dyżury również dla Polaków mieszkających w zwracają się do księży w różnych sprawach. Często zdarzają się proste pytania. - Pewnego razu zadzwonił do mnie młody ministrant, który regularnie gra w piłkę. Zapytał, czy to wielki grzech, bo przez rozgrywany mecz spóźnił się na mszę – opowiada o. wsparcieJednak wiele osób dzwoni do duchownych w poważniejszych sprawach. Pomocy szukają osoby ze złamanym sercem, pokłóceni małżonkowie, a także zgwałcone kobiety czy osoby chcące popełnić Rok temu zadzwoniła do mnie młoda kobieta zgwałcona i brutalnie pobita przez ojca. To była moja najtrudniejsza rozmowa w pogotowiu. Dzwoniłem do niej kilka razy, oferowałem pomoc specjalistów, jednak nie chciała skorzystać – opowiada o. Brzozowski dodaje, że trudne rozmowy są wliczone w powołanie, jakim powinna być funkcja kapłana. - Trzeba mieć odporność psychiczną, ale też wiedzę i doświadczenie – mówi. Dlatego księża i zakonnicy skupieni w Pogotowiu Duchowym ciągle szkolą się i udoskonalają swoje umiejętności przy współpracy z terapeutami i porozmawiać z księdzem, wystarczy wejść na stronę internetową Pogotowia Duchownego, na której podane są numery telefonów oraz dni i godziny, w których kapłani pełnią dyżur. Przy każdym nazwisku świeci się lampka, która informuje, czy dany ksiądz jest obecnie dostępny. Zielony kolor oznacza, że możemy ofertyMateriały promocyjne partnera
Pomoc psychologiczna i rodzinna. Chcielibyśmy aby poprzez naszą stronę ruszyła pomoc psychologiczna i duchowa. Posiadamy rozwiązania do spotkań on-line. Zapraszamy lekarzy, psychologów i doradców rodzinnych do pomocy.
Choćby nawet z najgorszym człowiekiem nawiązało się rozmowę o rzeczach Bożych, zawsze z tego płynie zysk niemały. Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie przynajmniej do niedawna jednym z najbardziej wstydliwych tematów było zagadnienie wiary i Boga. Nie myślę tu o rozmowach, których nie brakuje, a w których krytykuje się Kościół, księży, siostry zakonne czy samych wiernych. Myślę o rozmowach, w których jeden człowiek dzieli się z drugim swoim doświadczeniem Boga, tego kim On jest dla niego i jak przeżywa tę więź, o przeszkodach, które mogą stawać na tej drodze lub po prostu o radości ze spotykania Boga pośród swojej codzienności. Kiedy przyglądamy się Jezusowi na kartach Ewangelii, to widzimy w nim Syna Bożego, Człowieka posłanego przez Boga, którego misją życiową jest posługa Słowa: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi" (Łk 4, 18). Ostatecznie widzimy Jezusa, który nie tylko głosi Słowo Boże, ale który objawia się jako wcielone Słowo Boże: Słowo Boga, które stało się ciałem i zamieszkało między nami. Paradoksalnie ta posługa głoszenia Dobrej Nowiny przynosi najlepsze owoce wśród - oceniając ludzką miarą - najgorszych: prostytutek, skorumpowanych przez współpracę z okupantem, odrzuconych na margines życia z powodu choroby. Natomiast nie można odnaleźć owoców pracy Jezusa wśród najlepszych: faryzeuszów, uczonych w prawie żydowskim i starszych. Nawrócenia dokonują się pośród zwykłych grzeszników, ludzi uwikłanych w zło, ale jednocześnie prostego serca, świadomych swojej grzeszności, która ich boli i z którą sami nie umieją sobie poradzić. Rozmowy Jezusa z najlepszymi nie przynoszą efektu. Faryzeusze zdecydowanie odwracają się od Jezusa, gdyż uważają, że sami mogą zapewnić sobie zbawienie przez drobiazgowe przestrzeganie zasad prawa. Oni nie odczuwają potrzeby rozmowy, otwarcia się przed Jezusem, zaryzykowania ukazania swej niepewności czy zagubienia. Szczytem rozmowy duchowej, którą Jezus prowadzi z człowiekiem, jest dla mnie scena ukrzyżowania, gdy po obu stronach Jezusa powieszono dwóch łotrów. Jeden z nich szydzi i naśmiewa się z Jezusa. Natomiast drugi upomina swego towarzysza i jednocześnie otwiera swoje serce przed Jezusem: "Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa»" (Łk 23, 40-42). Jezus nie boi się rozmawiać z tymi, którzy są najgorszymi na ziemi. Głęboko wierzy w dobro tkwiące w człowieku. Wierzy, że ma ono moc większą od największego zła, aby się przebić i wzrosnąć, choć wydaje się to niemożliwe, bo często jego rozmiary nie przekraczają wielkości ziarnka gorczycy, czyli najmniejszego z ziaren. Ale przecież jest to ziarno, które Bóg sam zasiał w naszych sercach i po to właśnie posłał swego Syna, aby objawić swą miłość do człowieka. A ona ma moc obudzić w nas dobro, nawet jeśli jesteśmy uznani za najgorszych z ludzi, nawet gdy już sami przekreślamy siebie, przestajemy dostrzegać w sobie to dobro lub wierzyć w jego Boską moc. Przypomina o tym św. Jan w swojej Ewangelii: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jedno-rodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16). I właśnie to dochodzenie do dobra, które Bóg w nas złożył, niejako ponowne jego odkrywanie i poddanie mu całego swego życia, swojego postępowania, czyli cały proces nawracania się człowieka od zła do dobra, dokonuje się przez spotkanie ze Słowem Bożym. W którymś momencie naszej duchowej wędrówki odkrywamy, tak jak Piotr padający Jezusowi do kolan, że to my sami jesteśmy grzesznikami, jesteśmy w pewnym sensie najgorszymi, ale i... najbardziej umiłowanymi. Bo Jezus mówi do Piotra: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił" (Łk 5, 10). A do nawróconego łotra mówi: "Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju" (Łk 23, 43). Na czym polega fenomen duchowej rozmowy, którą Jezus podejmuje z człowiekiem i z której człowiek wychodzi przemieniony i pełen nadziei? Czego możemy się nauczyć ze sposobu, w jaki Jezus rozmawiał z ludźmi, bo także i my mamy naśladować Jezusa i przyciągać do Niego zagubionych. Przede wszystkim Jezus nie daje się przestraszyć złu popełnianemu przez grzesznika. On nie patrzy najpierw na zło. Jego spojrzenie jest spojrzeniem miłości. Nie oznacza to, że nie widzi zła w człowieku. Widzi je, ale nie pozwala sobie, aby na podstawie dostrzeżonego zła budować obraz człowieka. Zło, które tkwi w nas, jest świadectwem naszego pogubienia się. Jest krzykiem o wskazanie drogi, którą możemy pójść, aby się w pełni odnaleźć, aby w pełni stać się sobą: umiłowanym dzieckiem Boga. I spojrzenie Jezusa zawsze w tym pomaga. Jezus nie daje się przestraszyć złu, czego świadectwem jest Jego zdolność do wysłuchania i zrozumienia drugiego człowieka. Gdy myślimy o rozmowie, to chyba bardziej myślimy o mówieniu. Od Jezusa możemy się uczyć, że najważniejszą częścią rozmowy jest wysłuchanie drugiego człowieka tak, aby mógł się poczuć zrozumiany w swoim zagubieniu, w swoim uwikłaniu w zło. To zrozumienie nie oznacza aprobaty czynionego zła, ale ma wyrażać akceptację drugiego człowieka jako umiłowanego syna Bożego, umiłowanej córki Bożej. Jezus nie musi wypowiadać wielu słów w odpowiedzi. Jest wręcz oszczędny w słowach. Ale Jego słowo kierowane do zagubionego człowieka jest świadectwem całkowitego zrozumienia tego, czego dana osoba poszukuje i z czym się boryka. Psychologia potwierdza, że potrzeba bycia zrozumianym jest jedną z najważniejszych potrzeb człowieka. Niektórzy mówią, że jest ona nawet bardziej fundamentalna niż potrzeba bezpieczeństwa. Albo mówiąc inaczej: zawiera w sobie poczucie bezpieczeństwa. Odnaleźć się, to znaczy być zrozumianym, otwartym, przejrzystym dla drugiego, a jednocześnie nieosądzonym i nieskazanym. Każda odpowiedź, której Jezus udziela w rozmowie z ludźmi borykającymi się ze swoim uwikłaniem w zło, jest propozycją podjęcia życia na nowo. Nigdy nie jest osądzeniem i skazaniem. Jest wskazaniem drogi do odrodzenia się życia, do stania się na nowo tym, kim Bóg zamierzył nas przed wiekami. Widzimy to bardzo jasno w zapewnieniu, które Jezus kieruje do dobrego łotra: "Dziś ze Mną będziesz w raju". I tak dzieje się zawsze, gdy otwieramy swe serce przed Bogiem, trapieni naszą ludzką słabością, nieumiejętnością czy brakiem wierności wobec dobra. Wiele naszych grzechów nie wynika przecież ze złośliwości i chęci wyrządzania zła, ale właśnie z ludzkiej słabości. Gdy sami wejdziemy w dialog z Jezusem i pozwolimy Mu się przemieniać, kiedy zaufamy Mu i wypowiemy przed Nim swą nędzę, a w odpowiedzi usłyszymy słowo życia, wtedy to doświadczenie bycia podniesionymi do nowego życia może być dla nas najlepszym impulsem do naśladowania Jezusa. Do życzliwego i pełnego miłości wyjścia do naszych sióstr i braci, którzy spragnieni są Słowa Życia. Posługa dzielenia się słowem Jezusa przynależy nie tylko do kapłanów i zakonników. Wszyscy wierni są do niej zaproszeni. Także ty! Nie musisz znać teologii. Nie musisz mieć przygotowania apostolskiego. Wystarczy, że w swoim życiu spotkałeś Jezusa, który cię dźwignął z twojego grzechu do nowego życia. Przypomnij sobie, ile wtedy dla ciebie znaczyło czyjeś życzliwe słowo zrozumienia, słowo nadziei i pokrzepienia. Ciebie także posyła Jezus, abyś odsunął na bok strach i odważył się najpierw wysłuchać twoich sióstr i braci w Jezusie, a potem przekazał im słowo płynące z twojego serca. Niech pomocą w tym będzie modlitwa o. Johna Veltriego SJ (Modlitwa pochodzi z książeczki Michael Harter SJ, Rozpaleni miłością. Modlitwy z Jezuitami. Naucz mnie słuchać, o Panie, tych, co są najbliżej mnie, mojej rodziny, przyjaciół, współpracowników. Pomóż mi być świadomym, że niezależnie od tego, co słyszę, oni naprawdę mówią: "Posłuchaj mnie i zaakceptuj mnie takim, jakim jestem". Naucz mnie słuchać, mój troskliwy Panie, tych, którzy są daleko ode mnie - szeptu ludzi, którym brak nadziei, błagania zapomnianych, krzyku umęczonych. Naucz mnie, Duchu Święty, wsłuchiwać się w Twój głos - w zapracowaniu i w nudzie, w pewności i zwątpieniu, w hałasie i milczeniu. Panie, naucz mnie słuchać. Amen. Fragment książki: Mądrość życia według św. Ignacego Loyoli
rozmowa duchowa z księdzem
O czym rozmawiać z księdzem podczas kolędy? Jezuici bezpośrednio po powrocie z kolędy z parafii, w której pracują, zmierzyli się z różnymi pytaniami, także tymi niewygodnymi. W rozmowie na żywo Artur Wyzina SJ oraz Piotr Kropisz SJ w programie wiaraLive w serwisie Facebook mówili:
The website encountered an unexpected error. Please try again later. Error message PDOException: SQLSTATE[HY000] [2002] Resource temporarily unavailable in lock_may_be_available() (line 167 of /home/users/ampolska/public_html/includes/
O sobie ksiądz Maksymilian mówi tak: „Moją pasją są ludzie. Każde spotkanie z drugim człowiekiem jest dla mnie niesamowicie ciekawe i inspirujące. Żeby jedna
Nie brakuje mi „kobiecości”, brakuje mi kobiety. Ten „brak” wpisany jest w wybór, którego dokonałem – mówił o. Jan Andrzej Kłoczowski w 2007 roku. Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2007. Anna Karoń-Ostrowska: Doświadczenie bliskości, związki przyjaźni czy miłości wpisane są w definicję kondycji ludzkiej. Trudno mówić o byciu pełnym człowiekiem bez nich. Jednak w środowisku duchownych temat ten jest w zasadzie tematem tabu. Bardzo rzadko można spotkać księdza, zakonnika, czy siostrę zakonną, którzy otwarcie przyznaliby się do tego, że byli zakochani, przeżywali miłość do osoby drugiej płci. Dlaczego tak jest? Przecież Bóg stworzył nas mężczyzną i kobietą, i tak naprawdę trudno jest pomyśleć o jednym bez drugiego? Jan Andrzej Kłoczowski OP: Trzeba tu zacząć od spraw fundamentalnych dla chrześcijaństwa. Nie można powiedzieć, że Jezus nie był człowiekiem, który kochał. Można się zdecydowanie dystansować od „romansów” ewangelicznych, które próbują opisywać związek miłosny między Jezusem a Marią Magdaleną, ale przecież Ewangelia jest pełna opisów relacji miłości i przyjaźni Jezusa z różnymi ludźmi. Jest tekst, który mówi o tym, że Jezus „spojrzał z miłością” na cudzołożną kobietę, którą Mu przyprowadzili faryzeusze. Z miłością patrzył też na inne kobiety, rozumiał ich dramaty, towarzyszył im, a one towarzyszyły Jemu. Mamy tu wspaniały przykład Marii Magdaleny obecnej pod krzyżem, której – jako pierwszej – objawił potem tajemnicę Zmartwychwstania. Jednak mimo tych związków Jezus idzie przez życie samotnie. Właściwie, dlaczego? – To jest zasadnicze pytanie. Dlaczego Jezus mówi, że tylko niektórym dane jest zrozumieć, że mają być bezżenni dla Królestwa Niebieskiego, mimo że wiadomo, iż część apostołów była żonata? To było wielkie wyzwanie dla chrześcijan od początku – od samego początku, bo dotyczyło to już pierwszych gmin chrześcijańskich, które wobec tego stwierdzenia Jezusa musiały stanąć, musiały się nad nim zastanawiać. Co znaczy owa wyłączność dla Królestwa Niebieskiego? Głębokiego sensu nabrało to w III-IV wieku, gdy powstała pierwsza wspólnota pustelników egipskich, którzy samotnie szli na pustynię, żeby zmagać się ze złem. Decydowali się na życie pustelnicze, bo wierzyli, że właśnie tam mieszka zło i chcieli stanąć do walki z nim twarzą w twarz, w pierwszym szeregu. Kiedy wybiera się taką drogę, trudno brać jeszcze odpowiedzialność za drugą osobę w małżeństwie. Jest to szczególne powołanie, które wymaga wielkiej duchowej koncentracji i jest poza tym bardzo ryzykowne. Idzie się na wojnę, w której łatwo polec albo wpaść w potężne duchowe tarapaty. Tu niczego nie da się przewidzieć i nie ma tu miejsca na inne zaangażowania. Jednak życie pustelnicze jest szczególnym rodzajem powołania i na pewno nie jest ono udziałem każdego księdza, czy nawet zakonnika. – Przywołałem przykład pustelników po to, żeby lepiej udało się nam zrozumieć, czym jest, czym ma być „samotność dla Królestwa”, dlaczego wymaga ona wyłączności, pewnego oddzielenia od zwykłego, codziennego życia małżeństwa i rodziny. Pan Michał Wołodyjowski, kiedy ruszał do bitwy, też nie brał ze sobą Basi. Człowiek nie może żyć bez przyjaźni i miłości. Ksiądz również – jeśli chce kształtować i rozwijać swe człowieczeństwo Ale wiedział, że ona jest i czeka na niego. A my mówimy o sytuacji, kiedy programowo żadnej Basi być nie powinno… – Tak, ale mam wrażenie, że zawężasz problem. Człowiek nie ogranicza się jedynie do sfery swojej seksualności i nie ona decyduje o jego człowieczeństwie. Bierzmy pod uwagę całość, a więc obok seksualności także wymiar psychiczny i duchowy. Kiedy mówimy o samotności tak zwanego celibatariusza, mamy na myśli przede wszystkim tę pierwszą sferę. Słusznie powiedziałaś na początku, że człowiek nie może żyć bez przyjaźni i miłości. Ksiądz również – jeśli chce kształtować i rozwijać swe człowieczeństwo. Nawet na pustyni obok mnichów dość szybko pojawiły się mniszki, większość męskich zgromadzeń zakonnych ma swe żeńskie odpowiedniki. Z czego, jak nie z przyjaźni, czy może nawet miłości one się rodziły? Czym zatem może być taka przyjaźń czy miłość? Zupełnie inaczej wygląda przyjaźń między mężczyznami, inaczej między kobietami. Od zawsze trwają spory, czy jest możliwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną. A czy jest możliwa przyjaźń księdza i kobiety? – Męska przyjaźń jest, jak wiadomo, „szorstka”. Faceci rozmawiają o swoich wspólnych zainteresowaniach, o tym, co lubią razem robić. Jak przyjaźnią się kobiety między sobą – tego nie wiem. Natomiast na pewno istotą wszelkiej przyjaźni jest radość z bycia razem, przyjemność ze wspólnie spędzanego czasu, jakieś bycie sobą wobec siebie nawzajem, poczucie wzajemnego rozumienia i potwierdzania. Takie doświadczenie przyjaźni daje bycie we wspólnocie, to, że razem pracujemy, odpoczywamy, modlimy się, że łączy nas jakaś wspólna droga, że porozumiewamy się na podobnej duchowej płaszczyźnie. Oczywiście, nie z każdym współbratem w zakonie można się zaprzyjaźnić, wspólnota w tym sensie przypomina rodzinę, której się nie wybiera, a którą się po prostu ma. Jednak nawet we wspólnocie zakonnej przyjaźnie są możliwe – zapewniam cię. Łączą mnie również związki serdecznej, wieloletniej przyjaźni z mężczyznami świeckimi, z ich żonami, z całymi rodzinami. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jednak to bardzo męski świat. Czy nie brakuje Ci w nim wymiaru kobiecości – tego wszystkiego, co kobiecość wnosi w męski świat, na wszystkich poziomach? – Powiedzmy wprost: nie brakuje mi „kobiecości”, brakuje mi kobiety. Oczywiście, że tak. Nie zamierzam tego ukrywać. Ten „brak” wpisany jest w wybór, którego dokonałem, wstępując do Zakonu Dominikanów. Byłem świadomy tego, z czego rezygnuję i wiedziałem, dlaczego rezygnuję, choć nie zmienia to faktu, że wielokrotnie boleśnie odczuwałem ten „brak”. Mówię teraz o wymiarze seksualności, ale przecież w innych wymiarach jest możliwa bliska relacja z kobietami. Nie demonizujmy problemu. Wiem, czym jest przyjaźń z kobietą, doświadczam jej. Czym zatem może być przyjaźń kobiety i księdza, skoro uważasz, że jest możliwa? – Oczywiście, że jest możliwa i Ty wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Jest tym samym, czym może być moja przyjaźń z mężczyzną, czyli głębokim porozumieniem, wzajemną akceptacją, dzieleniem się myślami i przeżyciami, przyjemnością wspólnie spędzanego czasu, poczuciem psychicznej i duchowej bliskości. Jednak w przyjaźni księdza z kobietą jest coś, co nie zdarza się w przyjaźni z mężczyzną. W męskich przyjaźniach jakoś prężymy muskuły, pokazujemy sobie nawzajem, jak sobie dobrze radzimy, jacy jesteśmy silni, nawet, jeśli dotyczy to naszej duchowości. W relacji z kobietą, w naprawdę bliskiej relacji, mężczyzna może odsłonić swoją bezbronność… Kobiecie też w takiej relacji czasem udaje się odsłonić bezbronność, ale przecież to wymaga wielkiej – o paradoksie! – odwagi i zaufania, że zostanie się dobrze zrozumianym, że nasz problem nie zostanie zbagatelizowany, zlekceważony. – Tak, ale tę zdolność „wczucia się”, mówiąc językiem fenomenologów, ma właśnie kobieta. Niezbyt często zdarza się to mężczyźnie. Dlatego możliwość przyjaźni z kobietą jest tak cenna. Oczywiście, wymaga to odwagi z obu stron, ale warto ją podjąć. Poza odwagą potrzebna jest tu pewna duchowa przejrzystość, czyli wzajemne potwierdzenie, że wiemy, kim jesteśmy i skąd przychodzimy, że nie jesteśmy „dla siebie” w wymiarze płci, seksu. Takie poczucie daje możliwość otwarcia się, zaufania. Zobaczyłem kiedyś na ulicy biegnące dziecko i pomyślałem, że nigdy nie będzie do mnie biegło moje własne dziecko. Wtedy powiedziałem Jezusowi: „Aż tak wiele żądasz? Tak bardzo wiele?” Z taką przejrzystością łączy się też zachwyt. Doceniam kobiece piękno, jestem przecież historykiem sztuki… Z wielką przyjemnością patrzę na piękną kobietę. Z uznaniem patrzę też na mężczyzn, moich przyjaciół, którzy przedstawiają mi swoje narzeczone. Potrafię, jako mężczyzna, docenić ich wybór. Dokonuje się to w wolności. Cieszę się, że dokonali doskonałego wyboru. Rosną w moich oczach, że udało się im zdobyć wspaniałe kobiety, że one właśnie ich wybrały. Myślę sobie – gratuluję ci, chłopie…. Mówimy o przyjaźni z kobietą. A miłość? Kiedyś ks. Tadeusz Fedorowicz, który i Tobie był bardzo bliski, powiedział mi: „Wiele razy się kochałem w różnych kobietach, ale nigdy żadnej z nich nie powiedziałem, że ją kocham”. Wtedy wydawało mi się to oczywiste, ale dziś coraz częściej myślę, że taka postawa, częsta i typowa chyba dla księży, nie jest do końca fair – wobec kobiety… – No a jak inaczej? Przecież nie mogę wziąć za nią odpowiedzialności, nie mam nic do zaproponowania kobiecie, w której się zakochałem, nie mogę dzielić z nią życia, więc co mogę zrobić? Moja uczciwość powinna polegać na tym, że nie wciągam jej w związek, który jest niemożliwy, który skazuje na cierpienie. Poza tym trzeba odróżnić zakochanie, zauroczenie, fascynację od prawdziwej miłości. Załóżmy zatem, że to jest miłość, prawdziwa, głęboka miłość. Nie mówimy o zakochaniu, które mija dość szybko, nie mówimy o pożądaniu, którego jedyną potrzebą jest zaspokojenie seksualne. O tym wiele już napisano w kolorowych magazynach i telewizja pokazywała nam ostatnio zarówno wielu księży uwiedzionych przez kobiety, jak i wiele kobiet uwiedzionych przez księży. Ten temat został omówiony bardzo szeroko, wzbudził wielorakie emocje i dyskusje. Chciałabym cię spytać o miłość, która się zdarza, która w swej wspaniałomyślności szanuje celibat i tego, kto go świadomie wybrał, ale jest poczuciem, że ten drugi jest cząstką mnie, że go rozumiem, że chcę z nim być, towarzyszyć mu w życiu… Co robić z taką miłością? – Pogłębiać ją, odważyć się wejść w to doświadczenie ze świadomością, że idzie się po linie nad przepaścią. Taki związek jest możliwy, choć bardzo trudny i na pewno wymagający wielkiej dojrzałości z obu stron. Mówimy tu o duchowych Himalajach. Tylko wielki śmiałek odważy się wyruszyć na wspinaczkę… Obie strony ryzykują wszystko. Ale jeśli obie się na to zgodzą, jest to możliwe. Co to jednak znaczy dla celibatariusza? Oznacza to wziąć odpowiedzialność za kobietę, którą kocham, ale z którą nie mogę dzielić codzienności. Nie będzie mnie w różnych trudnych dla niej chwilach, bo muszę być gdzie indziej, muszę być przy tych, których wybrałem wcześniejszym wyborem, przy moich współbraciach, przy ludziach, których spowiadam, którym towarzyszę w duchowej wędrówce ku Bogu. Skazuję kobietę, która kocham, na samotność, podobną do mojej samotności, ale jednak nie konsekrowaną. Chyba że zdecyduje się ona na drogę równoległą do mojej, ale tu już wchodzimy w doświadczenia miłości mistycznej. Wyobrażam sobie, że takie związki duchowej miłości łączyły Franciszka i Klarę, Jana od Krzyża i Teresę z Avili. Były to miłości, których podstawowym punktem odniesienia był Bóg, a nie oni wzajemnie dla siebie. Jeśli nie mogę drugiej osobie, właśnie kobiecie, dać tego, co jest dla mnie najważniejsze – czyli Boga – to co mogę jej dać? Możesz jej dać miłość, to nie jest mało… – Trzeba wtedy zaufać, że to wystarcza czy może wystarczyć. Ja mam jakieś wybrane moje wszystko, ona ma moją miłość, ale nie całego mnie, jak w małżeństwie. Nie mogę dać jej domu, dać jej dziecka… Nie możesz też sam mieć dziecka. Czy ten brak zrealizowania się w doświadczeniu ojcostwa jest bardzo trudny? – Tak, bardzo. Chyba nawet to jest trudniejsze niż brak kobiety. Pamiętam, że w wieku mniej więcej trzydziestu lat zobaczyłem gdzieś na ulicy biegnące dziecko i pomyślałem, że nigdy nie będzie do mnie biegło moje własne dziecko. Wtedy powiedziałem Jezusowi: „Aż tak wiele żądasz? Tak bardzo wiele?”… I jaką znalazłeś odpowiedź na to pytanie? Duchowe ojcostwo? Rozumiem to doświadczenie jakby z drugiej strony, bo obok rodzonego ojca był przy mnie ktoś, kto może lepiej i pełniej mnie rozumiał. Chyba większość tego, co wiem o relacji ojca i córki, zrozumiałam dzięki niemu. – Tak, ja też miałem dwóch ojców – obok mojego kochanego ojca rodzonego drugim jest o. Joachim Badeni. A moje własne relacje? No cóż, o dzieciach, które przychodzą razem z rodzicami na niedzielne „dwunastki”, powiadają, że to „wnuki Kłocza”… Ojcostwo stoi zawsze u początku życia i polega na trosce o jego dojrzałość. Dotyczy to także życia duchowego. Takie ojcostwo to wielkie zadanie dla mojej odpowiedzialności jako duchownego. Przeżywam różne trudności, więc zdaję sobie sprawę, jak sprawa ta jest ważna dla moich współbraci, ale i jak jest trudna. Czasami wolimy uciekać w administrację, naukowość, publicystykę, czy ja wiem w co jeszcze…? A powołanie do ojcostwa to jedno z pierwszych zadań stojących przed posługą duchownego. Jan Andrzej Kłoczowski OP – ur. 1937 r., dominikanin, prof. dr hab. filozofii, kierownik Katedry Filozofii Religji Wydziału Filozoficznego PAT w Krakowie, wykładowca w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Ojców Dominikanów. Autor licznych artykułów i książek. Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2007.
Poradnia duchowa zdaje się jest czynna codziennie od 13:00- 15:00 (siostra zakonna) oraz we wtorki od 16:30-18:30 (kapłan) i soboty od 10-12 (kapłan). Ale to co radzi moderator też jest dobre zależy czego potrzebujesz, czego szukasz?
Nie zbuduję dojrzałej wiary, jeżeli o niej nie rozmawiam. Chrystus też nie pisał książek, tylko rozmawiał. Z ks. Krzysztofem Grzywoczem rozmawiają Paweł Kozacki OP i Wojciech Prus OP: Kim jest kierownik duchowy? Powiedziałeś mi przed rekolekcjami dla kleryków w Opolu, żebym pamiętał, że Ślązacy są jak diesle i trzeba, jak z silnikiem, powoli ich rozgrzewać. Czy kierownik duchowy przypomina mechanika samochodowego? Trudno podać jedną definicję. W sposób prosty powiedziałbym – kto towarzyszy, wchodzi w dialog w sprawach wiary, modlitwy, Boga. Mam założenie oparte na filozofii dialogu, która przez Rosenzweiga, Bubera, Levinasa, Tischnera stała się mi bliska od czasu studiów, że życie rozwija się w dialogu. I nie tylko życie psychiczne – bo nie można wychować syna, nie rozmawiając z nim. Wiara rośnie w spotkaniu. Towarzyszenie w jej rozwoju, wchodzenie w dialog nazywam ogólnie kierownictwem, towarzyszeniem duchowym. Potem można definicję zawężać. Pozostałbym jednak na płaszczyźnie ogólnej, bo pozwala dostrzec, że kierownikiem duchowym mogą być rodzice. Także babcia, która pyta, co było na roratach, i wnuczek jej opowiada. Dzisiaj zawęża się rozumienie kierownictwa do osób szczególnie przygotowanych. Można się z tym zgodzić, ale pokazałbym najpierw definicję ogólną. Kierownik duchowy rozmawia ze mną o wierze. Dziś często poszukuje się psychoterapii czy kierownictwa duchowego z braku dialogu. Za mało jest zwyczajnej rozmowy o przeżyciach, doświadczeniach i kłopotach. Rzadko też rozmawia się o życiu duchowym. Więcej rozmów w rodzinach zmniejszyłoby potrzebę kierownictwa duchowego? Nasilenie potrzeby kierownictwa wiążę z głodem spotkania i dialogu. Podobnie w psychoterapii – ludzie mówią, że pierwszy raz ktoś z nimi tak rozmawia. Nie ocenia, interesuje się, nie wyciąga szybko wniosków. Dla wielu spotkanie z kierownikiem duchowym jest pierwszą rozmową o wierze. Nie kierownik jest do zbawienia koniecznie potrzebny, tylko rozmowa o Bogu? Tak, bo człowiek rozwija się w dialogu. Jeżeli nie rozmawiam o wierze, nie rozwija się życie duchowe. Chrystus nie pisał książek, tylko rozmawiał. Pozwalał sobie zadawać pytania i odpowiadał. Wchodził w dialog. Podobnie Sokrates, mój największy autorytet w filozofii. Zasadniczo nic nie napisał, uczył poprzez dialog. Nie zbuduję dojrzałej wiary, jeżeli o niej nie rozmawiam. Mogę co najwyżej stworzyć religijne iluzje. Częściowo rolę kierownika duchowego może więc odegrać wspólnota? Podobnie jak przyjaciel, współbrat, z którym rozmawiam o życiu duchowym. Czy od kierownika duchowego nie wymaga się jednak większego doświadczenia? Istniało od początku chrześcijaństwa bardziej zawężone pojęcie kierownictwa duchowego, oparte na relacji mistrz – uczeń. Zwłaszcza na chrześcijańskim Wschodzie kierownik duchowy był mistrzem. Musiał też być świętym, mieć doświadczenie mędrca. I nie było większej radości, jak znaleźć mistrza. Był jak lekarz, terapeuta, który uzdrawia grzech – chorobę, ale też nauczyciel dający rady. Symeon Nowy Teolog, jeden z największych bizantyńskich autorów mistycznych, pokazywał dwie sukcesje, dwa sposoby dziedziczenia w Kościele – sukcesję biskupów i sukcesję mistrzów – świętych. Niekiedy się one spotykają: biskup może być świętym mistrzem. Istnieje sukcesja świętych kierowników duchowych – mistrz rodzi się przy mistrzu. Można tu znaleźć analogię do psychoterapeuty – musi się narodzić przy psychoterapeucie, skończyć kurs prowadzony przez kompetentnych ludzi. Ale nie ma rytu przekazania sukcesji mistrzów duchowych? Bo to charyzmatyczna sukcesja, cicha, w cieniu sukcesji hierarchicznej. Według Symeona te dwie sukcesje idą cały czas obok siebie. Brakuje dzisiaj kierowników duchowych rozumianych jako mistrz. Często ktoś taki nauczył się dobrego słuchania na warsztatach komunikacji. Nie jest ingerujący, nie wygłasza żadnych konferencji, zakładając, że słowo jest w człowieku, który przyszedł, a słuchanie pomoże je wydobyć. Jeden z naszych braci nie udziela rad w rozmowach duchowych! Kierownik duchowy zawsze inspiruje się pewnymi trendami antropologicznymi. Dziś dominują niedyrektywne kierunki psychoterapii. Terapeuta słucha, zadaje pytania, pomaga formułować. Niech mówiący mniej odkryje, ale odkryje sam. Stąd pytania terapeutów: „Jak pan to rozumie? Co by pan chciał teraz zrobić?”. Nie mówi się, co człowiek ma zrobić. Dzisiaj niedyrektywne kierunki psychoterapii inspirują kierownictwo duchowe. Wczesna tradycja była bardziej dyrektywna. Jest ciekawym fenomenem naszych czasów, że nie lubimy relacji mistrz – uczeń. Na Śląsku jesienią odbyło się sympozjum „Z tęsknoty za mistrzem”. Intelektualiści z różnych dziedzin rozmawiali o roli mistrza w naszej kulturze. Co się stało, że jednocześnie tęsknimy za mistrzem i w pewnym sensie nie lubimy mistrzów, autorytetów. Chociaż sam nie lubię kierowników duchowych, którzy całą godzinę gadają. Dlaczego nie lubisz? Bo człowiek przychodzi też, żeby być wysłuchany. Staram się łączyć oba wątki, przez słuchanie chcę służyć człowiekowi. I badam, co jest mu potrzebne w danej chwili – wskazówka czy słowo. Mam wrażenie, że ludzie nie przychodzą dziś od razu po sprawy dotyczące wiary. Raczej nieświadomie, z głodu dialogu i spotkania, pod pozorem kierownictwa duchowego przychodzą sobie pogadać. Kierownik duchowy przypomina wtedy bardziej lekarza – mówią o tym Klimakus czy Symeon Nowy Teolog, nazywając taki czas etapem uzdrowienia. Czy kierownik, jeżeli ma prowadzić jakąś drogą, sam musi ją przejść? Musi uczestniczyć w sukcesji mistrzów duchowych. Otrzymać dar kierownictwa duchowego. Umiera uczeń, rodzi się mistrz. Ktoś powiedział, że mistrzowie rodzą się po pięćdziesiątce. Długo trzeba być uczniem! Człowiek powoli staje się mistrzem, poprzez słuchanie i proste słowa wprowadza w swoje własne misterium, które reprezentuje jako słuchacz Słowa. Podobnie w psychoterapii, nie bez powodu jednym z warunków otrzymania państwowego certyfikatu jest własna terapia – żeby nie tylko słuchać wykładów, ale odbyć mnóstwo godzin terapii własnej. Nie chodzi tylko o głowę, o intelekt? Oczekiwano kiedyś, że kierownik będzie święty. Nie może to więc być ktoś nie modlący się, ale posiadający techniki słuchania i wielką wiedzę. Gdy kogoś słucham, mój świat przenika go poprzez współczującą więź. Przez słuchanie otwierają się wewnętrzne bramy – naznaczam tego, kogo słucham. Dlatego szło się na rozmowę do świętych, nie do ekspertów, którzy usiądą, założą nogę na nogę i powiedzą: „A jaki ma pani obraz Boga, pani Kaziu?”. Może takie pytanie pobudzi do myślenia, ale nie wiem, czy pogłębi wiarę. Gdy słucham słowa Bożego, mój świat i świat Boga się spotykają. Jeżeli kierownik duchowy nie jest słuchaczem Słowa, daleko nie zajdzie, pozostanie na peryferiach duchowości. Bez wchodzenia w doświadczenie Boga można cicho przekazać swój nieświadomy ateizm. A gdyby ktoś przyszedł, pytając, jak znaleźć kierownika duchowego? Zapewne bym się spotkał albo poleciłbym kogoś na wstępną rozmowę, żeby rozeznać oczekiwania i rozumienie kierownictwa duchowego. Czy rzeczywiście go potrzebuje? Nie sądzę, że wszyscy muszą mieć kierownika. Chociaż tu trzeba być elastycznym. Moim zdaniem, kierownik duchowy to ktoś, kto potrafi być kreatywny i elastyczny, bo niekiedy trzeba się przedrzeć przez czas rozmów czysto ludzkich. Może potrzeba takiego okresu, jak w rekolekcjach ignacjańskich pierwszego tygodnia, kiedy porządkuje się pewne rzeczy, a potem dopiero szuka woli Bożej. Ważne nie lekceważyć kogoś, kto rozmawia o ludzkich sprawach, a nie o różnicy między kontemplacją a medytacją. Przez ludzkie idziemy do boskiego. Zaskakujące, że mówisz pozytywnie o udzielaniu rad. Pamiętam Twoje konferencje o słuchaniu: w człowieku jest Słowo – Chrystus, a dobre wysłuchanie pomaga odnaleźć Słowo w sobie. A jeżeli szukający kierownictwa chce oddać kierownicę swojego życia? Wtedy mówiłem o fenomenie słuchania, co nie znaczy, że ono wystarcza. Najlepiej łączyć tradycje. Czasami trzeba wejść w rolę nauczyciela. Po co ktoś ma błądzić dwadzieścia lat! Kierownictwo duchowe rozumiem tak, że kierownikiem nie jest ten, kto towarzyszy. Według mnie prowadzącym jest Duch Święty. On jest kierownikiem człowieka. Kierownictwo duchowe jest procesem, gdzie poprzez dialog Duch Święty prowadzi i kierownika duchowego, i tego, kto przyszedł. Byłbym więc ostrożny z nazywaniem człowieka kierownikiem duchowym. Jest bardziej towarzyszem. Niektóre osoby nie potrzebują aż tylu rad. Ale są i inni. Jak w wychowaniu dziecka, czasami akcentuje się bardziej wolność, niekiedy posłuszeństwo. Im ktoś dojrzalszy, tym więcej samodzielności. Trzeba być elastycznym i rozeznać, co bardziej służy. Kocham dwie tradycje – taką bardziej słuchającą, współczesną, która ma wielkie plusy, ale też tradycję wczesnego chrześcijaństwa, świętych ojców i mistrzów. Jak je łączyć? Dobry mistrz wie, kiedy powinien mówić, kiedy nie. Jeżeli człowiek chce mi oddać kierownicę, dobra interpretacja może mu pomóc odkryć tę niedojrzałość. Ale jeżeli zna interpretację, po co mu ją powtarzać? Trzeba mieć nosa. Jak odróżnić dobrego kierownika duchowego od niebezpiecznego? Niełatwe pytanie! Warto sprawdzić, czy to człowiek modlitwy. Jeśli jest księdzem – jak sprawuje mszę. Sprawdziłbym, czy nie jest osamotniony, czy ma wspólnotę. Po pierwsze, próbowałbym więc wyczuć jego duchowość, ale też pytałbym o relacje. Jeżeli nie ma dobrych więzi przyjacielskich, istnieje ryzyko, że przez kierownictwo będzie szukał pokarmu, jaki daje przyjaźń. Pod pozorem kierownictwa dokona kradzieży – czerpiąc uwagę, akceptację, ciepło, intymność, idąc w stronę własnych potrzeb. Często widać to w relacji kierownik duchowy – kobieta. Godzinna rozmowa z ładną kobietą jest przyjemna dla mężczyzny. Dlatego są podejrzani spowiednicy, którzy na dwudziestu penitentów mają dwadzieścia kobiet i wszystkie są ładne. Po kilku spotkaniach sprawdziłbym, czy nie mówi za dużo, czy daje rady, nie słuchając. Ja mówię: „Mam kłopot z modlitwą” a on: „No jasne” i zaczyna konferencję o tym, co u Orygenesa jest napisane o modlitwie. Nie po to przyszedłem – sam sobie mogę poczytać Orygenesa, niech poda stronę. Nie chciałbym kierownika duchowego, który za dużo mówi, za szybko ocenia, nie wysłucha do końca. Chciałbym kogoś, kto czuje trud zrozumienia, o czym mówię. Niespieszącego się z sądami: „Zostaw to! Nie rób tego! Rób to i to!”. A już wystarczająco kompromitujące jest, gdy ktoś sam proponuje kierownictwo. Pamiętam kobietę, która mówiła: „Co mam zrobić; ściga mnie wikary i mówi, że potrzebuję kierownictwa duchowego i on będzie moim kierownikiem ”. Odpowiedziałem: „Jest pani niezwykle piękną kobietą i jak na panią patrzę, sam mam ochotę zaproponować kierownictwo”. Najbardziej przyjrzałbym się jego modlitwie i temu, jak głosi. Za kierownika duchowego chciałbym mieć mistrza, nie tylko wyuczonego. Może ważna jest cezura pięćdziesięciu lat – ale żaden z nas jej nie spełnia. To symbol dorastania. Dzisiaj za szybko się lansuje mistrzów. Trzydziesto, czterdziestolatkowie się wypalają, przechodzą na emeryturę i nie mają nic do powiedzenia. Kiedy przychodzi czas wydawania owoców, stają się nieproduktywni. Podobnie w kapłaństwie – młody wikary jest często bardziej ceniony niż proboszcz. I nie szczędzi się liczby zaangażowań: „Bo ksiądz młody, po studiach, to weźmie szpital psychiatryczny jako kapelan”. Żąda się od młodych księży tego, czego powinno się oczekiwać od starszych. Można oczywiście być kierownikiem duchowym w młodszym wieku, ale to wymaga dużej pokory. Naprawdę dobrzy kierownicy są po kryzysie połowy życia. Mistyk Jan Tauler, Wasz brat mówił, że to czas między Wniebowstąpieniem a Zesłaniem Ducha Świętego, kiedy odchodzi taki widoczny Chrystus. Obumiera zewnętrzna i widoczna religijność, a rodzi się duchowość w Duchu Świętym. To jest dziesięć lat, mówi Jan Tauler, jak pomiędzy wiekiem lat czterdziestu (Wniebowstąpienie) a pięćdziesięciu (Zesłanie Ducha). Często głosił konferencje do sióstr w takim wieku – wielu wydawało się, że jakiś diabeł je opętał. Traciły wiarę, miały kłopoty z entuzjazmem, ze wszystkim. W tym kryzysie umiera zewnętrzne doświadczenie. Musi narodzić się głęboka, mistyczna wiara w Duchu Świętym, który nie jest widoczny jak Jezus. Ludzie mają problem z Duchem Świętym, bo jest niewidoczny. Pana Jezusa można sobie wyobrazić – a Duch Święty? Gołąbek? To jest właśnie mistyczna wiara, która nie widzi. Odwołujesz się do psychoterapii, sam ją studiowałeś. Jeden z naszych braci na wieść o tym, że ktoś poszedł na terapię, zapytał: „To Pan Jezus mu nie wystarcza?”. Jestem zwolennikiem łączenia dwóch wydarzeń – terapii i kierownictwa duchowego. Rozdział, który się dokonał z początkiem dwudziestego wieku, posłużył pogłębieniu, ale na dłuższą metę jest niebezpieczny. Nie odpowiada mi koncepcja „albo–albo”. W duchowości jest element ludzki i Boży. Dlatego musi się łączyć wielka antropologia, wielka terapia z wielką teologią. Uważam za nadużycie dobrego narzędzia oczekiwanie, że terapia rozwiąże wszystkie problemy. Podobnie z duchowością. Teologia bez psychologii, antropologii jest nieludzka, nie ma blasku. Staje się fanatyzmem, dziwactwem, patologią. Ksiądz, który nie ma dobrego przygotowania psychologicznego, nie rozumie problemów człowieka. „O czym rozmawialiście w drodze? Kto z nas jest największy” – Apostołowie nie dyskutowali, która z Osób Trójcy jest najważniejsza, tylko kto z nich będzie prałatem, a kto tylko infułatem. I Jezus pyta o to, co ludzkie. W duchowości, szczególnie w pierwszych wiekach, nie było rozdziału. Święci mieli niezwykłą intuicję psychologiczną. Taki Hugo od św. Wiktora, cały jego system lectio divina, jest niezwykle poprawny terapeutycznie. Kiedyś go przedstawiłem na spotkaniu Stowarzyszenia Terapeutów Śląskich. Byli zadziwieni, że dokładnie tak się postępuje na psychoterapii. Lectio jako czytanie rzeczywistości, meditatio – rozumienie rzeczywistości. Nie zaczyna się od oceny, tylko od czytania świata. Kościół mówi, że kierownik duchowy może z czystym sumieniem czerpać z badań zdrowej psychologii. To jest jego obowiązek. Ale też boję się terapeutów, którzy nie dopuszczają wymiaru duchowego albo mają w życiu chaos. Mogą rzeczywiście słuchać neutralnie, ale przekażą swój ateizm. Wspomina o tym książka profesora Jana Czesława Czabały Czynniki leczące w psychoterapii, przyczynek do dyskusji, co właściwie leczy w psychoterapii. Głęboki wewnętrzny świat psychoterapeuty ma swoje znaczenie. A można pytać o wiarę terapeuty? Podobno terapeuci nie mówią o światopoglądzie. Można pytać i od odpowiedzi uzależniać wybór. Mam wrażenie, choć może się mylę, że terapeuta wierzący więcej zrobi. Mądrze jest wierzyć w Boga. Psalmista powiada: „głupi mówi w sercu swoim: nie ma Boga”. Biblia formułuje to jednoznacznie. Nie mam zamiaru polemizować z tym zdaniem, im dłużej żyję, tym bardziej je szanuję. Nie deprecjonuję niewierzących, ale szczerze mówiąc, jeszcze nie spotkałem ateisty. Kapłani, którzy amatorsko korzystali z psychologii, wywołali zgrozę moich znajomych terapeutów. Przeczytali kilka książek, rozkręcali człowieka na części i nie potrafili złożyć. Obawiam się wezwania do korzystania z psychologii rzuconego tak ogólnie. Kościół oczekuje od księdza, wychowawcy, duszpasterza, że będzie korzystał z owoców zdrowej psychologii. Co nie znaczy, że ma być psychoterapeutą. Jestem przeciwnikiem, podejmowania przez księży obowiązków terapeuty w ścisłym znaczeniu tego słowa. Po co? Z terapeutami, dzięki Bogu, nie jest tak źle. Mamy za to bardzo mało dobrych kierowników duchowych w Polsce. Jest zbrodnią, gdy duchowny bawi się w terapeutę, podobnie jakby bawił się w chirurga. Nietrudno wziąć skalpel i otworzyć człowieka – o, tu się coś z wątróbką dzieje! Ale co dalej? Korzystanie z zasad dobrej psychologii znaczy, że uczysz się na przykład techniki słuchania, mądrego zadawania pytań. Potrafisz myśleć całościowo, wiążesz fakty. Wyczuwasz mechanizmy, które mogą mieć wpływ na sytuację człowieka. Jeżeli ktoś wymaga psychoterapii, możesz poprosić, żeby poszedł do terapeuty i będziesz mógł współpracować. Całkowicie zgadzam się z Freudem, że wszyscy mogą być terapeutami, ale nie księża. Freud tak mówił? On tak mówił, bo nie lubił księży, ale ja się z jego zdaniem zgadzam. Chciałem być księdzem, dlaczego mam zmieniać powołanie? Ja bym nigdy nie poszedł do księdza, który jest psychoterapeutą. Nigdy nie będzie tak dobrze przygotowany jak ludzie świeccy. Pytanie dlaczego chce być psychoterapeutą. Warto natomiast się dokształcać, żeby lepiej rozumieć siebie i mieć narzędzie, które pomaga w rozmowach. Wiedzieć na przykład, co to jest przeniesienie, przeciwprzeniesienie i nie dać się wpuścić w manipulację. Wielu ludzi wybiera sobie określonego kierownika, żeby właśnie się nie zmieniać. Dlaczego kobieta wybiera najmłodszego, najprzystojniejszego wikarego, a nie starego proboszcza bez dwóch zębów z przodu, który ma więcej do powiedzenia o Panu Bogu? Jeżeli wikary nie wie o przeniesieniu, o przeciwprzeniesieniu, to się zakopie. Jestem natomiast za tym, żeby księża wspierali środowisko psychoterapeutów. I żeby organizować spotkania interdyscyplinarne, gdzie wspólnie się omawia problemy konkretnych osób. Żeby się uczyć, gdzie jest psychiczne, gdzie jest duchowe? Żeby czerpać ze swego bogactwa, żeby terapeuci i psychiatrzy czerpali od teologów wiedzę na temat człowieka. Psychoterapia bez wymiaru duchowego jest nieprawdziwa. Człowiek jest istotą duchową i wyłączenie tego jest kłamstwem, a kłamstwo nerwicuje. Jako kierownik duchowy nie muszę być terapeutą, ale zakładam, że ten wymiar istnieje, nie podważam go. Inaczej wprowadziłbym kogoś w złą duchowość. Nie lubię księży, którzy podważają terapię czy psychologię, mówiąc – psycholodzy sami mają problemy, to po co terapia. Pan Bóg działa przez psychologów i przez dobrych psychoterapeutów często bardziej niż przez księży. Niekiedy pewną przedpracę terapeutyczną może wykonać dobry ksiądz. To sugeruje święty Ignacy Loyola. Pierwszy etap jego rekolekcji dotyczy porządkowania uczuć. Ksiądz może pomóc przejść ten etap, jeżeli sprawa nie jest bardzo poważna. Gdy ktoś przychodzi bez czapki w zimę, mogę powiedzieć: Panie Józku, czapkę w zimę to dobrze jest ubrać przy minus piętnaście. Lepiej jednak mieć pewną wiedzę, żeby zrozumieć, czy chodzi tylko o czapkę czy o coś więcej. Jeżeli człowiek potrzebowałby głębokiej terapii, nie pchałbym się do tego. Jak byś streścił cztery tygodnie rekolekcji Ignacego z Loyoli? Powiem, jak je rozumiem – choć może niektórzy jezuici by mnie tutaj ścigali. Pierwszy tydzień jest etapem terapeutycznym. Oczyszczania ludzkich iluzji na temat Boga, własnego życia, zobaczenia kondycji ludzkiej, bo jeżeli światło ma paść przez witraż do pokoju, muszę najpierw umyć okno. Drugi tydzień związany jest z przyjściem Chrystusa. To dopuszczanie Boga, który wchodzi przez czysty witraż. Trzeci i czwarty dotyczą wewnętrznej dynamiki relacji z Bogiem, bo ta więź ma też wymiar cierpienia i bólu. Rekolekcje pierwotnie służyły, żeby wybrać drogę życia. Ten pierwszy tydzień porządkuje to, co przeszkadza w wyborze. W drugim wybierano, ale jeszcze nie realizowano. Dopiero na końcu, zobaczywszy, ile będzie w wyborze cierpienia i radości, można realizować decyzję. Słynna terapeutka, Verena Kast mówi, że problemem małżonków jest nieliczenie się z cierpieniem przy wchodzeniu w małżeństwo. Cierpienie jest potem zwiastunem konfliktów i czegoś nieudanego. To główny powód rozczarowań małżeńskich. Ignacy dawał trzeci tydzień, żeby odkryć, że droga z Chrystusem to nie plażowanie w Saint–Tropez. Gdyby cztery lata prowadzić kogoś duchowo, pierwszy rok mógłby być antropologiczny. Jako kierownik mogę unieść, że będziemy rozmawiali o sprawach ludzkich. Ktoś mówi: „Nie mam przyjaciół, czuję się samotny” i nie mogę mu powiedzieć: „Pan Jezus cię kocha”. Kierownictwo duchowe jest więc pośrednio terapią, bo ludzkiego elementu nie da się uniknąć nawet na etapie trzeciego i czwartego tygodnia. Ale jeśli problemy pierwszego tygodnia miałby trwać cztery lata, lepiej wysłać do terapeuty. Co oznacza greckie „terapeo”? Oznacza „uzdrawiać”. Nie da się zupełnie uniknąć tego wątku w kierownictwie duchowym. Święty Augustyn powiedział, że poprzez ludzkie dochodzimy do tego, co boskie. I to ludzkie jest terapeutyczne. Głęboka wiedza psychologiczna może pomóc, co nie oznacza, że jako ksiądz mam być terapeutą. Dobrze jednak, żeby wychowawcy, kierownicy duchowi, szkolili się psychologicznie. Lepiej wtedy służą. A powiedziałbyś księdzu, który pełni posługę ojca duchownego: „Byłoby dobrze, żeby ksiądz przeszedł swoją terapię”? Nie będzie, mam nadzieję, ekshibicjonizmem, jak powiem, że zanim zostałem ojcem duchownym w seminarium, przeżyłem własną terapię. To jedna z lepszych inwestycji mojego życia. Pewien doświadczony kierownik duchowy polecił mi, żebym zrobił najpierw porządek sam z sobą, by nie przenosić na ludzi własnych problemów. Wykształcenie terapeutyczne uczy pokory. Człowiek jest o wiele bardziej skomplikowany, niż mi się wydaje, dlatego trzeba uszanować tajemnicę. Każdemu kierownikowi duchowemu radziłbym przejść terapię. Terapia pokazuje zniewolenia, emocjonalne uwikłania i nagle nie wiadomo, co to jest grzech. Czy nieunikniony jest kłopot z rachunkiem sumienia? Trudne zagadnienie grzechu. Często istnieje poczucie winy zastępczej. Wkurza mnie na przykład, że wyrzuciłem chusteczkę za wcześnie, a mogłem ją użyć jeszcze raz. Mogę się skoncentrować na tej chusteczce, wszystko nią przesłonić, ale terapeuta zapyta: „Dlaczego się pan przejmuje takimi rzeczami?”. Jeżeli nie pójdę w głąb i na tym się zatrzymam, mogę mieć problem z zobaczeniem grzechu. Terapia czasami odbiera grzechy zastępcze, wyolbrzymione, żeby nie zobaczyć głębszych spraw. Terapia rozmontowuje takie konstrukcje? Wprowadza w niepokój etyczny. Misterne konstrukcje etyczne pełnią niewłaściwą rolę, zasłaniają główne problemy. Zazdrość na przykład. Ktoś mówi w konfesjonale: „Byłam zazdrosna o męża”. A terapeuta powie: „I cóż w tym złego? Słusznie, to znaczy, że pani go kocha”. Albo: „Złościłam się na męża”. „Dzięki Bogu” – powie terapeuta i ma rację. „Złość to zdrowa reakcja”. Jeżeli ktoś na takim poziomie ma ułożoną etykę, coś mu się burzy. Kierownik duchowych powinien wejść w takim właśnie momencie. I poszukać z człowiekiem nowego spojrzenia na odpowiedzialność moralną. Grzech jest bardzo związany z miłością. Jeżeli ktoś nie potrafi kochać, ma problemy z grzechami, bo grzech to świadome i dobrowolne odmówienie miłości. Kto nie potrafi kochać, nie będzie grzeszył. Popełni wiele złych czynów, ale grzechów nie. Dobra terapia może szybko odsłonić naiwne koncepcje grzechu. A jeżeli zabraknie kierownika duchowego, człowiek stwierdzi, że grzech nie istnieje, więc czego ten Kościół się czepia. W tym momencie dobrze spotkać się z księdzem, który nie wywoła poczucia winy. Musiałby mieć sam te sprawy poukładane! Ksiądz może też wyolbrzymiać jakiś grzech, przyczepić się jak rzep do psiego ogona i nie widzieć innych rzeczy. Wyolbrzymia się na przykład kwestie związane z szóstym przykazaniem, jakby szóste było na pierwszym miejscu. I potem jest fama, że sprawy seksualne są najważniejsze na świecie. Idziesz do spowiedzi, masz dziesięć grzechów, w tym jeden problem seksualny i ksiądz ci dokładnie w to wystrzeli lupą. Czemu ksiądz o to pyta, jakby to było najważniejsze? Ktoś zmaga się z niechęcią pójścia na mszę, niemożnością modlitwy i dzięki terapii widzi, że przyczyną jest apodyktyczny ojciec, brak miłości w domu. To nie są grzechy, tylko konsekwencje życia w rodzinie? Może zobaczyć, co w jego życiu zdeterminowało wiarę. Dobry kierownik duchowy pomoże pójść dalej i odkryć, że to nie determinuje ostatecznie relacji z Bogiem. Będzie ciężko pracował nad pytaniem, czy rzeczywistość Boga jest tworem subiektywności czy istnieje niezależnie. To moje oczy widzą krzywo, ale świat nie jest krzywy. Jeżeli porządkuje się strona psychiczna, człowiek dojrzewa do wyboru. Mógłby z kierownikiem zapytać o wybór miłości Boga. Można pokazać, że istnieje wybór i podprowadzić do niego, jak w drugim tygodniu ignacjańskich rekolekcji. „Wołanie króla” – woła cię świat obiektywny, który jest niezależny od twojego. Może jeszcze długo będziesz niósł własny, pęknięty świat subiektywnie, ale woła cię Ktoś istniejący realnie, i możesz dokonać wyboru. Ignacy mówi: „Dokonaj wyboru!”. Często osoby duchowne czy zakonne, przechodząc terapię, odkrywają swoją niedojrzałość i chcą odejść. Dlatego pojawiają się i takie głosy: „Nie wysyłaj na terapię, bo wszystkie siostry, które poszły, odeszły”. Podeszły pod wybór, którego wcześniej nie było. Pozostaje pytanie, dlaczego nie pozostawiono w formacji możliwości wyboru. Dlaczego w domu nie mówiono dzieciom „masz prawo wyboru”, tylko „musisz”. Nic nie musisz! Czy Pan Bóg działa przez choroby? Ktoś, dokonując wyboru ślubów wieczystych, był w stanie nieuporządkowanych emocji – czy Pan Bóg go powołał? Każdą sytuację trzeba by zobaczyć osobno. Nie mówię tak ani nie. Dla Boga choroba nie jest przeszkodą, ale trzeba być ostrożnym, by nie usprawiedliwić niezłych łajdactw. Trzeba rozeznać. Pod wpływem terapii ludzie stają przed dojrzalszym wyborem duchowym, coś się w nich oczyszcza. Mogliby tak dalej żyć, ale byłoby to kalekie. Ktoś mówi o zakonie: „Wstąpiłem z lęku, z ucieczki przed światem, przed kobietą”. Nagle widzi głębiej i to nie jest naiwne. To jest kryzys, w znaczeniu starego greckiego słowa – przeciąć, rozdzielić. Chrystus jest kryzysem, bo nie przyszedł przynieść pokoju, ale rozdział. Rozbić pozory jedności. Niemcy mają ciekawe słowo wyjaśniające pojęcie kryzysu – Scheidung. Jest Scheidung – rozdzielenie, żeby potem było Unterscheidung – rozróżnienie i wreszcie Entscheidung, czyli wybór, rozstrzygnięcie. Sensowna terapia demontuje niedojrzały system osobowości, zbudowany na przykład na sformułowaniu: „mężczyzna ma zawsze rację” albo „dzieci głosu nie mają”. Rozbijam to, robię Scheidung, żeby mogło być Unterscheidung – rozróżnienie i żeby dokonać wyboru, czy chcę tkwić w starym systemie, w którym dzieci nie mają głosu a Bóg nie daje żadnego wyboru, bo zawsze karze za wszystko, czy wybieram nowy, prawdziwszy obraz Boga? Kim jest w tym procesie kierownik duchowy? Pomaga przeżyć kryzys terapeutyczny. Towarzyszy, kiedy dokonuje się rozeznanie, rozcięcie i podprowadza pod wybór. Zdarza się często w krajach zachodnich, że ludzie poddani terapii, nie mając kierowników duchowych, gubią się w wierze. Terapeuci często mnie pytają: czy rzeczywiście tak uczycie w Kościele? Ktoś powie: „Pożądliwie spojrzałem na kobietę” i sugeruje, że nie wolno mieć seksualnych pragnień. Kościół tak nie uczy, tylko ten ktoś tak rozumie zdanie Biblii, gdzie mowa o spoglądaniu na kobiety. To jak je należy rozumieć? Mam prawo do pragnień seksualnych, nie są czymś złym. Odpowiedzialność moralna pojawia się dopiero, gdy jest decyzja, jakiś wybór, a nie na poziomie uczuć. Dlatego terapeuci powinni mieć minimalną wiedzę teologiczną, na przykład dwuletni podstawowy kurs z teologii. Żeby nie dawali sobą manipulować. Ktoś mówi, że masturbacja jest zawsze grzechem ciężkim. Gdzie to jest napisane? Wiadomo, że każdy terapeuta to podważy. Kościół tak nie naucza! Wchodzę wtedy w rolę nauczycielską jako kierownik i pytam, gdzie to jest napisane. Widać, jak ważne, żeby księża, katecheci studiowali teologię i czytali Katechizm. Dlatego jestem olbrzymim zwolennikiem współpracy, może przynieść zbawienny skutek. W Krakowie mamy takie spotkania od lat. Psychiatrzy mają niekiedy duże luki w teologii moralnej, w sprawach dogmatycznych. I na odwrót, księża mają elementarne braki wiedzy psychologicznej. Często kompromitujące, niedopuszczalne! Jakim obrazem byś podsumował naszą rozmowę? Kierownik duchowy ma być jak gumka od dresu. Musi się naciągać, nie może być sztywny. Jak jest za mocna, zostawia ślad albo się zerwie. Nie ma się zerwać, tylko odciągnąć i wrócić, dostosować do osoby. W kierownictwie spotyka się wiele dziedzin: i filozofia, i psychologia, i wielka teologia, i własne doświadczenia. Kierownictwo duchowe jest fascynujące. Nie dziwię się, że Sokrates rozmawiał. Dlaczego księża uciekają i idą w administrację, karierę eklezjalną, budownictwo? Łatwiej pójść w sprawy gospodarcze, niż być mistrzem duchowym, rozmawiać, mieć na to czas. Niektórzy uciekają od własnych problemów, nie mają odwagi się nimi zająć. Każdą sprawę badałbym osobno. Absolwenci naszego seminarium często mówią, że najcenniejszą rzeczą było kierownictwo duchowe. A jak ktoś nie ma takiego doświadczenia? Nigdy nie widział lwa, to jak będzie zachęcał do oglądania go? Jest tylu księży i brakuje kierowników duchowych!? W szerokim pojęciu kierownikiem powinien być każdy rodzic. Patrząc jednak przez pryzmat tradycji świętych mistrzów duchowych, nie ma ich zbyt wielu. Mistrzów, którzy sami się modlą i słuchają słowa Bożego. Podają rękę i mówią: „Chodź, pokażę Ci drogę”. Wracając raz jeszcze do analogii ze światem psychoterapeutycznym, mogę powiedzieć, że najwięksi terapeuci, jakich spotykałem, to były osobowości. Patrzenie na nich było terapeutyczne. Spotkanego w Krakowie Toma Andersena do dziś wspominam. To osoba jest terapeutą, nie metoda. Eva Røine, norweska terapeutka, powiedziała: Jeżeli ksiądz nie wierzy, że historia osoby, z którą ksiądz rozmawia, jest święta, niech ksiądz da tej osobie święty spokój. Ksiądz musi wierzyć, że siedzi przed osobą, której historia jest święta. Powiedziała to terapeutka, nie osoba duchowna. Ksiądz musi wierzyć! Wierzę, jeżeli sam w tym świecie żyję. A nie uwierzysz, jeżeli nie uznasz, że twoja historia jest święta. Tekst ukazał się w miesięczniku „W drodze” 2/2007. 4 listopada 2014, 10:36 Urodzony w 1962 roku. Wykładowca teologii duchowości na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego, penitencjarz katedralny, kierownik duchowy.
Pierwszym krokiem do rozmowy z księdzem o chrzcie jest zadawanie pytań. Nie bój się pytać o wszystko, co chciałbyś wiedzieć na temat tego sakramentu. Możesz zapytać o znaczenie chrztu, o ceremonię, o wymagane przygotowanie, a także o to, jakie są Twoje obowiązki jako rodzica chrzestnego.
Strona 1 z 1 [ Posty: 9 ] rozmowa duchowa. Pomocy ! Autor Wiadomość Dołączył(a): N lip 14, 2013 21:03Posty: 4 rozmowa duchowa. Pomocy ! Witam. Sprawa wygląda następująco : Jakoś od początku wakacji stwierdziłam,że bardzo jest mi potrzebna rozmowa duchowa. (rozmowa z księdzem o jakimś problemie z którym nie możemy sobie poradzić). Jestem osobą bardzo wstydliwą a zależało mi na tym aby był to ksiądz,który nie zna mnie dość dobrze ponieważ czułabym się dziwnie gdyby ksiądz z mojego duszpasterstwa młodzieżowego wiedział o moich problemach a potem spędzałabym z nim czas w moim duszpasterstwie. Wiem,że to dla niektórych możeby być absurdalne ale zwyczajnie nie chciałam aby potem ów ksiądz patrzył na mnie przez pryzmat tamtej rozmowy. Ale przejdźmy do rzeczy: Powiedzmy,że zdecydowałam się na pewnego księdza, z wielkim trudem i oporem zagadałam do niego (ponieważ jak już wspominałam jestem bardzo nieśmiała) i powiedział,żebym odezwała się do niego poprzez komunikator internetowy. Jeszcze w tym samym dniu napisałam wiadomość i przez tydzień mi nie odpisał. Potem zupełnie przypadkiem spotkałam go gdzieś i powiedział,że nie odpisał ponieważ był bardzo zajęty ale zrobi to. I tak minęły już dwa tygodnie mojego oczekiwania...Chyba ns śmierć zapomniał o mnie. I teraz pytanie do was: Co zrobilibyście na moim miejscu, w takiej sytuacji ? Czuję,że z dnia na dzień coraz bardziej jest mi potrzebna ta rozmowa. Czy mam wybrać się do innego księdza,który wydaje mi się być w porządku ? bo jest takowy. (to wyjście wiązało by się z niezłym stresem, przypominam w mojej koszmarnej nieśmiałości). Bardzo proszę was o radę. Pozdrawiam PS: Z dnia na dzień zastanawiam się czy to faktycznie jest sprawa dla księdza czy może po prostu zostawić te problem dla siebie. Cz sie 01, 2013 23:54 Anonim (konto usunięte) Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! Bardzo to enigmatyczne co jest konkretnie się ustosunkować do tego. Jeśli sprawa jest ważna i nie daje Ci spokoju to idź do tego drugiego jemu na początku rozmowy powiedzieć,że jesteś nieśmiała i będzie Ci trudno z nim prowadzić on może pomóc zadając jakieś pytania ma do czynienia z osobą myślę. Pt sie 02, 2013 6:15 uczennica6 Dołączył(a): Cz maja 17, 2012 19:38Posty: 43 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! Cześć. Opowiem Ci swój przykład. Nie należę do nieśmiałych i kiedy pojawił się u mnie problem wizji w czasie modlitw różańcowych (przy rozważaniu danej tajemnicy widziałam ruchome wydarzenia z życia Jezusa) a po jakimś czasie - też w kontakcie z Bogiem, np. przy czytaniu Pisma Świętego - zaczęłam odczuwać bliskość Ducha Świętego, który tłumaczył mi myśli Jezusa i tajemnice Boże zawarte w danym fragmencie Ewangelii. Był to natychmiastowy zwrot w moim myśleniu i nakierowanie się na sprawy Boże. Nie chcę długo o tym opowiadać, ale im więcej się modliłam, tym Bóg "przejmował" moje życie. Teraz codziennie przyjmuję Komunię świętą i dużo się modlę, a Bóg już traktuje mnie jako swoje "narzędzie" do wykonywania Jego poleceń. Kiedy początkowo nie wiedziałam dlaczego w moim życiu dzieją się takie zjawiska - zaczęłam prosić spowiedników o pomoc, o wyjaśnienie skąd u mnie zachodzą takie wydarzenia wcześniej mi nie znane. Nikt z księży nie chciał ze mną rozmawiać, ani przy konfesjonale, ani po spowiedzi świętej, kiedy prosiłam księdza, że przyniosę mu zeszyty, w których mam zapisane różne wydarzenia, które dyktuje mi osoba przedstawiająca się, że jest Duchem Świętym. Żaden ksiądz nie chciał ode mnie tych zeszytów (bardzo starannie prowadzonych), spowiednicy gdy za długo opowiadałam o swoim problemie spoglądali na zegarek dając do zrozumienia, że nie mają czasu. Duch Święty, gdy Mu mówiłam, że nikt nie chce mnie wysłuchać, kierował mnie do innych księży, nawet do egzorcystów i żaden mi też nie chciał pomóc. Każdy miał wytłumaczenie, że albo to nie jego rejon, albo innymi względami. Kiedyś o swoim problemie napisałam na blogu księdza, że widzę w modlitwach Matkę Bożą i inne obrazy z życia Jej i Pana Jezusa. Ksiądz, który prowadzi blog na Onecie poprosił żebym do niego napisała. Więc tak zrobiłam, on odpisał mi, że jeśli uważam się za osobę o nadprzyrodzonych zdolnościach to powinnam udać się do swojej parafii i zgłosić swoje wizje by je powszechnie uznano - po prostu mnie wyśmiał. Po każdej prośbie o pomoc - doznawałam upokorzenia. Na koniec zabrał Głos Duch Święty i powiedział, że wobec tego, że nikt nie chce mi udzielić pomocy, nie chce mnie prowadzić jako spowiednik, to On będzie mnie prowadził. Upłynęło już kilka lat, co miesiąc spowiadam się u księży mówiąc im o błahostkach, a Duch Święty mnie sam prowadzi, czyli rozwijam się duchowo pod okiem prawdziwego Boga. Więc, jeśli Twój problem jest natury duchowej, to po spowiedzi i Komunii świętej opowiedz Panu Jezusowi o swoim problemie a On Cię pokieruje. Pt sie 02, 2013 8:27 Madzia0603 Dołączył(a): N lip 14, 2013 21:03Posty: 4 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! olbracht_albertowski - dziękuję za odpowiedź, chyba tak właśnie zrobię uczennica6 - wooow dzięki,że chciało ci się tak rozpisywać ! To jest na prawdę bardzo ciekawe co piszesz. + tylko właśnie jak już pisałam : coraz częściej zastanawiam się czy faktycznie jest to problem dla księdza czy po prostu zostawić to dla siebie. Jeżeli jest ktoś chętny pomóc mi w tym aspekcie tej sprawy to zapraszam do prywatnej konwersacji, byłabym ogromnie wdzięczna. Pt sie 02, 2013 12:27 ZycieJestPiekne Dołączył(a): Cz lut 17, 2011 15:56Posty: 162 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! ja proponowałabym porozmawiać o tym problemie w ramach spowiedzi. chyba będzie tak najprościej. a co do takich rozmów w 4oczy - radzę rozwagę. _________________"Bóg zawsze nad nami czuwa, i znajduje rozwiązanie, tam gdzie ludzki umysł już go nie widzi." św. Faustyna Kowalska Pt sie 02, 2013 14:09 Madzia0603 Dołączył(a): N lip 14, 2013 21:03Posty: 4 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! ZycieJestPiekne napisał(a):ja proponowałabym porozmawiać o tym problemie w ramach spowiedzi. chyba będzie tak najprościej. a co do takich rozmów w 4oczy - radzę rozwagę. Dziękuję za tę odpowiedź. + "Radzę rozwagę" ? proszę o rozwinięcie myśli Pt sie 02, 2013 23:26 ZycieJestPiekne Dołączył(a): Cz lut 17, 2011 15:56Posty: 162 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! Madzia0603 napisał(a):ZycieJestPiekne napisał(a):ja proponowałabym porozmawiać o tym problemie w ramach spowiedzi. chyba będzie tak najprościej. a co do takich rozmów w 4oczy - radzę rozwagę. Dziękuję za tę odpowiedź. + "Radzę rozwagę" ? proszę o rozwinięcie myśli ksiądz to też człowiek i nie ma się gwarancji gdy po rozmowie w 4oczy to o czym się rozmawia nie pójdzie dalej w obieg. a tak spowiedź to zawsze obowiązuje tajemnica. poprostu z własnego doświadczenia nie specjalnie polecam rozmowy w 4oczy. ale to będzie i tak Twoja decyzja. _________________"Bóg zawsze nad nami czuwa, i znajduje rozwiązanie, tam gdzie ludzki umysł już go nie widzi." św. Faustyna Kowalska So sie 03, 2013 9:21 Madzia0603 Dołączył(a): N lip 14, 2013 21:03Posty: 4 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! ZycieJestPiekne napisał(a):Madzia0603 napisał(a):ZycieJestPiekne napisał(a):ja proponowałabym porozmawiać o tym problemie w ramach spowiedzi. chyba będzie tak najprościej. a co do takich rozmów w 4oczy - radzę rozwagę. Dziękuję za tę odpowiedź. + "Radzę rozwagę" ? proszę o rozwinięcie myśli ksiądz to też człowiek i nie ma się gwarancji gdy po rozmowie w 4oczy to o czym się rozmawia nie pójdzie dalej w obieg. a tak spowiedź to zawsze obowiązuje tajemnica. poprostu z własnego doświadczenia nie specjalnie polecam rozmowy w 4oczy. ale to będzie i tak Twoja Dziękuję za wyjaśnienie. Piszesz,że z własnego doświadczenia nie polecasz rozmowy w 4 oczy. Mam nadzieję,że w moim wypadku tak nie będzie. Pozdrawiam So sie 03, 2013 13:25 ZycieJestPiekne Dołączył(a): Cz lut 17, 2011 15:56Posty: 162 Re: rozmowa duchowa. Pomocy ! życie bywa takie że trafia się na różne osoby i poprostu nie każdemu warto ufać, mieć dystans aby się nie przejechać. rozwaga w poszukiwaniach i modlitwa to najlepsze lekarstwo. a jeśli chcesz zawsze możesz napisać na gg 11442361 _________________"Bóg zawsze nad nami czuwa, i znajduje rozwiązanie, tam gdzie ludzki umysł już go nie widzi." św. Faustyna Kowalska So sie 03, 2013 14:07 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Strona 1 z 1 [ Posty: 9 ] Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników
Rozmawiając z proboszczem pamiętajmy, że jest „dyrektorem” takiej instytucji jaką jest parafia. Trzeba tylko pamiętać o właściwym tytułowaniu. Nie mówmy nigdy „księże”. Mówmy zawsze „proszę księdza”. Oczywiscie zwroty typu "proszę pana" są raczej niestosowne. Zobacz też: Rozmowy o polityce w pracy - wypada?
Szczęść Boże! Moi Drodzy, to właśnie dzisiaj mój Szwagier, Kamil Niedźwiedzki, i Jego Syn, Tomasz, obchodzą swoje urodziny. Wspomniałem w niedzielę, że w sobotę obchodziliśmy rodzinną uroczystość – wszak to czterdzieste urodziny Kamila. I tylko żartowaliśmy – jak co roku – że tak się obaj wycwanili, iż świętują w jednym dniu, jedną imprezą, a życzenia i prezenty przyjmują podwójnie! Naturalnie, to takie żarty, bo wszyscy jak najlepiej życzymy obu Panom. Niech Im Dobry Bóg we wszystkim błogosławi! I tak, jak w trakcie sobotniej Mszy Świętej, tak i dzisiaj, i każdego dnia – serdecznie się o to modlimy. Urodziny przeżywa dziś także Dawid Wawrzyniak, Lektor z Miastkowa. Dziękując Mu za to wielkie dobro, jakie dokonało się w ramach naszej Współpracy, kiedy był On Grupowym, Wiceprezesem Służby liturgicznej i Asystentem w procesie przygotowania do Bierzmowania, życzę – i o to się modlę – aby zawsze był blisko Jezusa, budował z Nim jak najserdeczniejszą więź, dając z siebie zawsze więc, i zawsze z miłością! Pozdrawiam ze Szklarskiej Poręby! Pamiętam o Was w modlitwie! I także Waszym modlitwom się polecam – zwłaszcza, że w najbliższym czasie przyjdzie mi podjąć kilka ciekawych inicjatyw, o które zostałem ostatnio poproszony. Także wczoraj odebrałem kilka telefonów w tych sprawach. Będę Was o tym na bieżąco informował. Po prostu, robi się ciekawie. Są to dla mnie ciekawe, ale i wymagające wyzwania. Dlatego będę potrzebował Waszego wsparcia. Tymczasem życzę błogosławionego dnia! Gaudium et spes! Ks. Jacek Wtorek 25 Tygodnia zwykłego, rok I, do czytań: Ezd 6,7– Łk 8,19–21 CZYTANIE Z KSIĘGI EZDRASZA: Król perski Dariusz napisał do namiestników prowincji położonej na wschód od Eufratu: „Pozwólcie namiestnikowi Żydów i starszyźnie żydowskiej pracować nad tym domem Bożym. Niech odbudują ten dom Boży na dawnym miejscu. I przeze mnie wydane jest rozporządzenie, jak macie się odnosić do owej starszyzny żydowskiej pracującej przy budowie tego domu Bożego, mianowicie: z dochodów królewskich, płynących z podatku z kraju za Eufratem, mają być regularnie bez utrudnień wypłacane tym mężom koszty. Ja, Dariusz, wydałem ten rozkaz i ma on być dokładnie wykonany”. A starszyzna żydowska budowała z powodzeniem w myśl przepowiedni Aggeusza proroka i Zachariasza, syna Iddo i doprowadzili budowę do końca zgodnie z rozkazem Boga Izraela i z rozporządzeniem Cyrusa, Dariusza i Artakserksesa, króla perskiego. I dom ten został ukończony dwudziestego trzeciego dnia miesiąca Adar, to jest roku szóstego panowania króla Dariusza. A Izraelici, kapłani, lewici i reszta wysiedleńców radośnie obchodzili poświęcenie tego domu Bożego. I ofiarowali na poświęcenie tego domu Bożego sto wołów, dwieście baranów, czterysta jagniąt, a jako ofiarę przebłagalną dwanaście kozłów za całego Izraela według liczby jego pokoleń. I powołali do służby domu Bożego w Jerozolimie kapłanów według ich oddziałów i lewitów według ich ugrupowań, zgodnie z przepisem księgi Mojżeszowej. Czternastego dnia miesiąca pierwszego wysiedleńcy obchodzili Paschę. Lewici bowiem jak jeden mąż oczyścili się; wszyscy oni byli teraz czyści, i zabili baranki na Paschę dla wszystkich wysiedleńców, dla braci swoich, kapłanów i dla siebie. SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA: Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli się dostać do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: „Twoja matka i bracia stoją na dworze i chce się widzieć z Tobą”. Lecz On im odpowiedział: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je”. I stało się! Świątynia została odbudowana, odbyło się jej nawet jej uroczyste poświęcenie. Uroczyste, ale też – powiedzmy sobie szczerze – pełne rozmachu, jeśli zważyć na ilość zwierząt, przeznaczonych do ofiarowania Panu – ilość, którą właściwie trudno zliczyć, ogarnąć… Jak zatem wielka musiała być radość ludu wybranego, iż tak właśnie została sfinalizowana cała ta sprawa: świątynia została wybudowana, poświęcona, a Izraelici mogli obchodzić Paschę czternastego dnia miesiąca pierwszego. I jeśli się dodatkowo zważy, że to wszystko działo się w warunkach zniewolenia, jednak za życzliwym zezwoleniem, a wręcz wsparciem króla perskiego, to trudno nie widzieć w tym nadzwyczajnej interwencji Bożej – interwencji, która przekracza ludzkie bariery, ziemskie przeszkody, która pokonuje to wszystko, co zdawałoby się nie do pokonania i przezwyciężenia, by całą sprawę doprowadzić do szczęśliwego finału. A jak bardzo był to szczęśliwy finał, to myślę, że sami wyczuwamy, słuchając uważnie dzisiejszego pierwszego czytania. Tyle bije z niego autentycznego optymizmu, wyczuwa się naprawdę niezwykłą atmosferę tego czasu i wszystkich zachodzących wówczas zdarzeń. Słyszymy chociażby, że Izraelici, kapłani, lewici i reszta wysiedleńców radośnie obchodzili poświęcenie tego domu Bożego. Po czym złożyli wspomniane już potężne ofiary, a następnie powołali do służby domu Bożego w Jerozolimie kapłanów według ich oddziałów i lewitów według ich ugrupowań, zgodnie z przepisem księgi Mojżeszowej. Pan naprawdę okazał swoją wszechmoc i potęgę. Warto więc było Mu zaufać – zaufać do końca! I nawiązać z Nim najgłębszą, duchową więź, która polega – między innymi – na słuchaniu Jego słowa i wypełnianiu Jego woli. Wiemy, że u Izraelitów nie było z tym najlepiej, dlatego co i raz znajdowali się w trudnym dla siebie położeniu, z którego potem Bóg – różnymi sposobami – musiał ich ratować. Różnymi sposobami – jak wspomnieliśmy – także poprzez życzliwość wrogich władców. Ale mógł tego dokonać zawsze, jeśli tylko ludzie Mu bezgranicznie ufali. Tak, jak mieli zaufać słuchacze Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. Oto tych, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je, uznał On za swoich najbliższych krewnych, za swoją matkę i braci. My, oczywiście, jesteśmy spokojni, słuchając tych słów, wiemy bowiem, że nie oznaczają one jakiegokolwiek lekceważenia czy niedocenienia pozycji Maryi. Wszak Ona najdoskonalej słuchała i wypełniała słowo swego Syna – słowo Boże. Jezus jednak, w ten sposób, zachęca nas do budowania z Bogiem takiej właśnie bardzo serdecznej, duchowej, wręcz intymnej więzi. Nie jedynie jakiejś zewnętrznej, czy formalnej relacji, ale właśnie wewnętrznej, głębokiej, bardzo mocnej, wręcz rodzinnej więzi. Chodzi zatem o to, aby nasze praktyki religijne nie były jedynie sztuką dla sztuki, czy też zachowaniem zwyczaju, nakazu lub tradycji, ale sposobem na stawanie się bratem i siostrą Jezusa! O taką więź chodzi! Duchową, wewnętrzną, bardzo osobistą – dosłownie: rodzinną! A wówczas On będzie mógł dokonywać w naszym życiu wielkich rzeczy! Naprawdę – wielkich i niezwykłych! Takich, jak te, z dzisiejszego pierwszego czytania: rzeczy wielkich i przekraczających ludzki sposób przewidywania! Po prostu: cudów! Na ile oceniam w tej chwili intensywność moich osobistych kontaktów z Jezusem?… Czy mogę mówić o prawdziwej, duchowej, osobistej, wręcz rodzinnej więzi – czy jednak o wypełnianiu nakazu tradycji, zwyczaju, obowiązku?… Czy Jezus jest – staje się coraz bardziej – moim Bratem, Osobą najbliższą na świecie?…
\n\n \n rozmowa duchowa z księdzem
"Czujemy, że jesteśmy częścią kościoła. Bronimy go, powiększamy" - mówi. Watykan nałożył na nią ekskomunikę. Jest jedną z pierwszych kobiet-księży.
Może moje pytanie wyda się nieco dziwne, ale jak rozmawiać z księdzem? Tzn. jakie obowiązują mnie zasady w trakcie rozmowy z księdzem podczas rozmowy w kancelarii parafialnej, a jakie w zachrystii? Takie same? Jak się zachowywać, żeby nie popełnić jakiejś gafy? Marta W. Zobacz też: Kondolencje - komu i jak składać? Zasady są, w obu wypadkach, dokładnie takie same jak z innymi osobami, jak w każdej instytucji, w której jesteśmy klientem. Rozmawiając z proboszczem pamiętajmy, że jest „dyrektorem” takiej instytucji jaką jest parafia. Trzeba tylko pamiętać o właściwym tytułowaniu. Nie mówmy nigdy „księże”. Mówmy zawsze „proszę księdza”. Oczywiscie zwroty typu "proszę pana" są raczej niestosowne. Zobacz też: Rozmowy o polityce w pracy - wypada? Nie wiesz jak należy się zachować w danej sytuacji? Kiedy popełnia się gafę, a kiedy uchodzi za dobrze wychowaną damę lub dżentelmena? Chcesz poznać zasady savoir-vivre'u? Napisz do nas na adres e-mail: lifestyle@ Na Twoje pytanie odpowiedzą eksperci od dobrych manier.
Dane kontaktowe. Plac Mariacki 7, 83-130 Pelplin. (58) 536 16 64 / 508 830 077. lp.nilplep-ajzeceid@muiranimes. 55 8342 0009 2000 0938 2000 0001 NIP: 5931004907.
Mówią, że kapłan powinien być jak Tesco - siedem dni w tygodniu i 24 godziny na dobę otwarty dla ludzi. Poznaj kulisy posługiwania księży, którzy właśnie tacy są. "Jesteśmy kapłanami Kościoła Rzymsko-katolickiego. Chcemy być dla Ciebie 7 dni w tygodniu przez 24h na dobę. Możesz dzwonić w każdej chwili, którą uznasz za stosowną. Porozmawiamy o tym co Cię trapi i jak tylko będziemy mogli podpowiemy co możesz zrobić..." Między innymi oni czekają na Twój telefon: >> Przeczytaj też nasz komentarz: Nie tacy księża straszni Gdybym był człowiekiem niewierzącym i swoją wiedzę o Kościele i księżach czerpał tylko z takiego "Newsweeka", doszedłbym do wniosku, że cała ta religia to jedna wielka ściema i marnowanie czasu. Chciałbym przedstawić kilku z księży, których poznałem w ciągu ostatnich miesięcy. Podejrzewam, że nie znajdziemy ich na okładce żadnego z największych tygodników, no może ewentualnie w "Gościu" | Cały komentarz tutaj. Jeśli potrzebujesz napisać, skorzystaj z naszego maila: pogotowieduchowe@ bądź profilu na Facebook-u i cierpliwie czekaj na odpowiedź. Z racji dużej liczby piszących i ciężaru poruszanych spraw, odpowiedź przyjdzie najwcześniej po tygodniu, niekiedy nawet i później. Na pewno każda osoba otrzyma odpowiedź. Wszystkie informacje i numery telefonu znajdziesz na stronie Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
  1. Соպεкриփи յ иγθ
  2. Βоλሂψоζα ሌቫ
Rozmowa z ks. Krzysztofem Wilkiem, proboszczem parafii w Bogusławiu pod Kijowem. - Nie ma przygnębienia, jest duch, żeby bronić. Wszyscy mocno wierzą w zwycięstwo – tak o reakcji Ukraińców na ujawniane rosyjskie zbrodnie mówił w Kronice Obrazie Dnia ks. Krzysztof Wilk, proboszcz parafii w Bogusławiu pod Kijowem.
pPnVm8o.